Niestety Pan Tarantino zmaga się z klątwą Pulp Fiction i chyba już nic lepszego nie nakręci. Przynajmniej seans Django tylko mnie w tym utwierdził. Niestety kilka dobrych trzymających w napięciu dialogów, przyzwoita muzyka (motyw przewodni ze starego Django nadal brzmi świetnie) i dobra gra aktorska nie złożyła się na dobry film. Ostatnie dziecko Tarantino tym bardziej mnie zawiodło że jestem fanem westernów (szczególnie tych anty z pod szyldu Sergio Leone) i w głębi duszy liczyłem na ten film. Tymczasem obejrzałem przeciętnie zabawny, przeciętnie emocjonujący film z dobrą obsadą. Powiedzieć o nim że zły byłoby przesadą, ale po twórcy świetnych Wściekłych psów spodziewałem się więcej. Niestety potwierdziły się moje obawy że Tarantino po raz kolejny zadziała według sprawdzonego schematu. Weźmie trochę starej klasyki, trochę mało znanego kina klasy Z, dobrych aktorów i zrobi film. O ile w przypadku Pulp Fiction dało to wyśmienity efekt to teraz mam wrażenie jest to tylko nieudana próba powtórzenia tego sukcesu. Patent nie zadziałał. Ale cóż wielu osobom film się spodobał i dostarczył wiele radości. Może to jest miarą wielkości reżysera? Nie wiem. Dla mnie z geniuszu starego Tarantino pozostało jedynie kilka sprawnych reżyserskich patentów.