Miałem ogromne oczekiwania co do tego filmu, jednak widziałem zbyt dużo filmów by nie zauważyć na jakich schematach ten film jedzie. Znana konstrukcja "gość jest na szczycie - traci wszystko i spada na dno - wraca na szczyt". Niestety, ale żeby ten film chociaż wprowadzał jakąś świeżość, żeby coś było w nim nowego, jakieś zaskoczenie w scenariuszu - nic. Film jest do bólu przewidywalny - już w momencie kiedy Billy'emu zaczyna walić się na łeb życie wiemy, że i tak wróci na szczyt. Do tego jest zdecydowanie zbyt ckliwy.
Jednak pomimo tych zarzutów muszę stwierdzić, że nie wychodziłem z kina całkiem zawiedziony. Film według mnie ratuje Jake Gyllenhaal. Jego Billy Hope nie jest jednowymiarowy, nadał on tej postaci trochę głębi, charakteru. Podobał mi się też w tym filmie Forest Whitaker, jednak jego postać została przez scenarzystów trochę zaniedbana. Była tu okazja, żeby wykreować ciekawą postać, ale twórcy postanowili nie wychodzić poza standardowego trenera, który kiedyś mógł być gwiazdą, ale w najważniejszym momencie kariery przytrafiła mu się kontuzja. Ale to co dostał do grania zagrał świetnie, podobał mi się jego duet z Jakiem.
Reasumując film sprawdza się jako lekkie kino rozrywkowe, nie ma co się jednak spodziewać jakiegoś wielkiego przesłania, czy czegoś nowego w temacie filmów o boksie. Zdecydowanie bardziej podobał mi się w tej dziedzinie chociażby kapitalny "Fighter" z Wahlbergiem i Balem. Ale nikt nie powinien być bardzo zawiedziony - "Southpaw" trzyma poziom głównie dzięki świetnemu aktorstwu Jake'a Gyllenhaala i bardzo dobremu montażowi. Na plus również muzyka. Ogólnie ode mnie 6/10.