Niezły reżyser, niezły pomysł, nieźli aktorzy... A wyszło coś strasznego. Nieśmieszne żarty, infantylna fabuła, bełkotliwe dialogi. Miałem wrażenie, że film został zrobiony tylko po to, by:
a) Russell mógł sobie pojeźdić Smartem i poobściskiwać się z ładnymi dziewczynami,
b) cała ekipa filmowa mogła sobie pomieszkać w słoncznej Francji,
c) wszyscy mogli napić się dużo wina.
I tylko Albert Finney ratuje trochę sytuację - choć jest to jedna i samotna butelka dobrego, starego wina na bardzo kiepskim przyjęciu.
Odradzam.
Ugh, trochę mnie przygnębiłeś. Czy jest aż tak źle? Oprócz Raska, lubię także Finneya, więc pewnie i tak się wybiorę. Mimo wszystko mam nadzieję, że to tylko twoje pierwsze paskudne wrażenie :)