Istnieją dwa Stepehny Kingi - jeden pisze prozę, której fabuła dzieje się w naszym realnym świecie, a bohaterami są zwykli ludzie, z ich wadami i zaletami. I na podstawie tej prozy powstają rewelacyjne filmy (Zielona Mila, Skazani na Shawshank).
Drugi pisze horrory, choć są one bardziej opowieściami o duchach i siłach magicznych. Ten pisze dużo. jego proza ma zawsze dwa słabe punkty:
1. sposób wprowadzania kolejnych bohaterów do fabuły. King często robi to w sposób tak zagmatwany, że aż męczy. Zanim czytelnik dowie się, kim jest bohater, to ów bohater zdązy już pojawić się bez większego sensu w kilku scenach oraz w między czasie kilkakrotnie lewitować nad łóżkiem, lub generować drgania ścian budynku za pomocą siły woli.
2. Miałkie i szybkie zakończenia. King lubi rozwlekać fabułę, zarzucać czytelnika lawina drobnych paranornalnych zjawisk, a potem na zakończenie serwuje widzowi szybkie "bum!" i już koniec ksiązki (czy filmu). Czytelnik brnie przez ciągnąca się, niczym ciepła smoła, fabułę, książka/film się dłuży, a w finale po pięciu minutach jest po sprawie
Tak też jest i w tym filmie. W "Dr Sen" zabrakło mi szczególnie rozwinięcia wątku Pani W Kapeluszu. Niby najpotężniejsza kobieta na świecie, dysponująca ogromnymi mocami i intelektem, a po macoszemu ja King potraktował. W filmie głównie była, a w finale została szybko pokonana.
Czasami udaje mu się zrobić kompletną fabule horroru, jak w "Mgle", która jest rewelacyjna. Ale "Mgła" jest napisana bardziej jakby przez tego pierwszego Kinga. Potwory z innego wymiaru są jedynie tłem, świetnie napisanej fabuły, w której zmagają się bardzo żywi i wiarygodni bohaterowie.
Powiem szczerze (kończąc mój wpis szybko, niczym King swoje Horrory), że wolę "Mgłę" od "Dr Sen". Zdecydowanie.