W trakcie całego filmu (a zwłaszcza w ostatniej części, rozgrywającej się w Panoramie... sorry, w Overlook Hotel :))) miałam ciarki na plecach. I to bynajmniej nie ze zgrozy, a z rozkoszy. Flanagan nie przestraszył się dzieła Kubricka, podchodząc do niego z czymś, co nazwałabym kreatywnym szacunkiem. W rezultacie powstał obraz naprawdę świetny, przykuwający uwagę widza od pierwszej do ostatniej minuty. King lśni tu ze wszystkich sił!
Co do samego Flanagana - kojarzyłam go już wcześniej z kilku produkcji na Netflixie, ale od teraz istnieje w moim umyśle jako indywidualność. Bardzo ciekawi mnie, jak dalej potoczy się jego kariera.