Zanim się wypowiesz, proszę doczytaj do końca.
Często, gdy Amerykanie dziś wrzucają do filmu czarnoskórych aktorów i aktorki z wymogu poprawności politycznej, szczególnie w miejsce postaci książkowych - razi nie tylko fakt zmieniania znanych już wszystkim wizerunków postaci, ale po prostu kiepska gra aktorska osób dobranych "na siłę" i emanującą sztuczność tej zmiany. Można odnieść wrażenie, że zmiana ta wprowadzona jest do scenariusza chaotycznie, a ten "faszyzm" polityczny w Hollywood (jakby niektórzy powiedzieli) kłuje w oczy.
Jednakże, w tym wypadku, jeżeli rzucimy obiektywne spojrzenie - nie widać w tym filmie tej "zmiany" w złym świetle. Dobrani aktorzy czarnoskórzy całkiem dobrze wczuli się w rolę, zostali dokładnie wyselekcjonowani na castingach i jestem bardzo zadowolony z efektu końcowego. :)
Osobiście jestem zdania "wpierw wizja, potem dobór" (aktorów), ale jeżeli film wykona się bez napięcia ze strony wymogów polityki rasowej - może powstać całkiem niezła produkcja.
Według mnie, w tym wypadku wyjątkowo ładnie "wlepiono" ją w film. Obiektywnie i niezależnie - nie mam zastrzeżeń, tak jak nie ma ich sam Stephen King. ;]