Jak wyżej, tylko, że w tym przypadku nie będę w obozie obrońców.
Wybrałem się na seans z wielkimi oczekiwaniami, które nie zostały spełnione. Raimi zasłużył na lepszy scenariusz, poniżej analiza plusów i tego, co w filmie nie zagrało.
Minusy:
- Tempo filmu. Całość pędzi na złamanie karku, przez co niektóre wątki nie mają odpowiednio dużo czasu na to, by wybrzmieć tak, jak powinny. Ciągle skaczemy z jednego miejsca w drugie, przez co film jest rwany. Tak istotna dla MCU historia powinna mieć czas przynajmniej o pół godziny dłuższy.
- Wanda nie jest wiarygodnym potworem. W tym filmie Maximoff robi okropne rzeczy ( m.in TORTURUJE DZIECKO), a w ogóle mnie to nie rusza, bowiem jej postać jest zbyt lubiana, zatem na wszystko przymykałem oko, zamiast jej znienawidzić. Był to zły wybór villaina, lepszym byłby Nightmare, który mąciłby jej w głowie, tak, by karmić się jej strachem i rozpaczą. Wszak to władca koszmarów. Dzięki takiemu zabiegowi mielibyśmy chociaż jakieś zaskoczenie. Poszli po najmniejszej linii oporu.
- Źle napisana postać Chavez. Gomez robi z nią, co może ( będzie z niej kawał aktorki), ale nie jest w stanie tego uratować. Mamy tu do czynienia nie z bardzo błyskotliwą, zadziorną i zabawną postacią, jaką jest w komiksach, a z zarozumiałą i naburmuszoną postacią ( na ocenę postaci nie ma wpływu wątek jej mam, po pierwsze jest to normalne, a po drugie tak było w komiksach). Bardzo zmarnowany potencjał tak potężnej bohaterki, niemniej da się to naprawić w następnych filmach.
- Fatalne ukazanie Illuminati. Przede wszystkim Captain Carter, która wychodzi tu na naburmuszoną facetkę z tarczą i jetpackiem, gdy w jej serialu postać była pełna sympatii, inteligencji, posiadała cięty humor i dobre serce. Fatalna Captain Marvel, której nie da się lubić i tylko czekamy na jej smierć. Black Bolt, który będąc w komiksach jednym z najmądrzejszych i opanowanych bohaterów, tutaj panikuje jak mała dziewczynka i sam siebie unicestwia. Tylko Krasinski dał radę. On nie gra Mr Fantastic. On nim po prostu jest. Idealny casting. Przez ten krótki występ oddał całą esencję tej postaci. Piekielnie inteligentny, pacyfistyczny, do ostatniego momentu starający się uniknąć konfliktu, dobroduszny. Steward jako Profesor X jedzie na autopilocie, a jego smierć nadal nie wprowadziła nam mutantów.
- Niewiarygodna smierć Wandy. Po pierwsze widać na sekundę czerwony Blip po zawaleniu Wundagoru, po drugie House of Harkness po coś powstaje, po trzecie solowy film Wandy jest w drodze. Po co nas teesują, przecież wiadomo, że wróci.
Można to wszystko skrócić w jedno zdanie - scenariusz jest mizerny.
Są jednak niewątpliwe plusy, przez co MoM, to wciąż dobry film, pomimo licznych wad.
- Fenomenalna reżyseria Raimiego. Jego wyobraźnia to piękny, makabryczny twór. To, jak przemycił gore filmu PG-13 aż prosi się o brawa. Dodatkowo stworzył tu jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą scenę walki w historii MCU. Pojedynek na nuty, to coś niesamowitego. Dodatkowo mamy tu ciekawe ujęcia z perspektywy potworów + znakomite sekwencje przemierzania wymiarów. Raimi to największy atut tego widowiska. Czapki z głów.
- Elizabeth Olsen.
- Świetny Strange, który przechodzi w tym filmie sporą przemianę + Cumberbatch bardzo dobrze gra trzy wersje tej postaci.
- Świetne sceny walk, brawo Raimi.
Ogólnie rzecz ujmując, to nie jest zły film, ale też nie jest bardzo dobry, a takiego oczekiwałem. Średni scenariusz prawie położył wszystko i tylko reżyseria, jak również aktorstwo ratują ten film. Wielka szkoda, jedno z większych rozczarowań w moim życiu. Raimi musi pozostać na krzesełku przy kręceniu następnej części, tylko dajcie mu chociaż przyzwoity scenariusz. Wielka szkoda.
Wszedłem na to forum, bo chciałem poszukać informacji o motywacjach bohaterów. Rozmawiałem z kimś, kto oglądał serial o Wandzie, z serialu podobno wynika motywacja Wandy, aby zamieszkać z dziećmi, które stworzyła mocą swojej magii. Natomiast kompletnie nie rozumiem motywacji Stefka, który w tym filmie wyraźnie leci na doktórkę Kryśkę. W pierwszym filmie o Stefanie nie ma nic na ten temat. Niby są ze sobą, ale Stefan jest nadętym, aroganckim dup.iem, i w zasadzie widać, że nie zależy mu tyle na pani doktor, co na tym, żeby mu się łapka dobrze zrosła, no bo jak by to wyglądało, gdyby Krysia i pan West umieli lepiej operować od niego. Nie bardzo mogę zrozumieć, kiedy (w sensie w którym filmie) Strange tak bardzo się zafiksował na swojej koleżance z pracy. W końcu jest jedną z najpotężniejszych postaci we wszechświecie, wciąż widać jego nadętość (nie chce się pokłonić najwyższemu czarodziejowi), a wzdycha do doktor Palmers jak 16letni uczniak. O co w tym chodzi, może ktoś to rozkminił?