Dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane, a nadzieja na wdzięczność za nie jest matką naiwnych. W tym przypadku Nory, która podrabia podpis zmarłego ojca na wekslu, by opłacić kurację ciężko chorego męża. Przychodzi on do zdrowia i otrzymuje posadę dyrektora banku, w którym pracuje właściciel weksla i zwalnia go. Możliwość utraty swej nieposzlakowanej opinii okazuje się ważniejsza niż kobieta, której zabrania kontaktu z dziećmi, lecz każe nadal grać rolę przykładnej żony. Po odzyskaniu obciążającego dokumentu „wielkodusznie jej wybacza”. W jej oczach spada z jego twarzy maska, jaką przy niej przybierał. Uświadamia sobie powierzchowność i płytkość związku i swą rolę lalki, ozdoby z którą przez 8 lat mąż nie porozmawiał na żaden poważny temat.
- „Droga Noro, jaki byłby z tego pożytek?”.
- „No właśnie”
Choć bohaterka deklaruje, że właśnie przestała wierzyć w cuda. Tu właśnie obserwujemy „cud”. Na naszych oczach dokonuje się przebudzenie kobiety. Przemiana niezbyt mądrej i wyjętej z rzeczywistości, poświęcającej się wyłącznie odgrywaniu swojej idealnej roli laleczki w człowieka. Istotę wolną, niezależną, myślącą samodzielnie, wyrywającą się z sideł obyczajowości, religii, stereotypów i narzuconych ról. I choć cały świat naszej bohaterki zawalił się w jednej chwili, to jest to zakończenie szczęśliwe, po któż odradza się jak feniks z popiołów.