Pierwsze podejście do "Domu latających sztyletów" zrobiłam kilka miesięcy temu; wtedy z przyczyn obiektywnych nie mogłam obejrzeć do końca, ale szczerze mówiąc nie byłam tym jakoś mocno rozczarowana, bo film nie wydał mi się interesujący. Seans zakończył się na scenie kąpieli Mei w leśnej sadzawce. Spisując wrażenia, wspominałam o moich zawiedzionych nadziejach, infantylnych dialogach i ogólnej harequinowości filmu (wprawdzie z zastrzeżeniem, że wrażenie może być mylne, bo jednak widziałam zaledwie kawałek). Co ciekawe, ta moja rezerwa nie wynikała wcale z braku zainteresowanie kinem wuxia, bo przecież "Przyczajony tygrys, ukryty smok" mnie zachwycił, o "Hero" też pisałam dobrze, zresztą w opozycji do "Domu..." właśnie. No i wreszcie za sprawą emisji w TVP przyszło mi obejrzeć "Dom..." w całości. Sprawa ma się następująco: oglądałam oczarowana pięknem krajobrazów, choreografią walk (scena w bambusowym lesie to rzeczywiście poezja) i samą fabułą, a wrażenie egzaltacji i przerysowania musiało wynikać ze specyfiki intrygi (podczas pierwszej rozmowy Jin wmawia Mei, że przeszedł na jej stronę, a ona zdaje się mu wierzyć - wszystko to zbyt proste i naiwne, ale w dalszym toku akcji okazuje się przecież, że Jin udawał, a Mei wiedziała, że udawał; tak więc to dwupoziomowa intryga jest przyczyną pewnej sztuczności zachowań bohaterów).
W tej beczce miodu nie może zabraknąć łyżki dziegciu, a nawet dwóch. Pierwsza to upadki koni. Nie akceptuję w żadnej postaci zadawania bólu zwierzętom czy narażania ich zdrowia i życia dla potrzeb filmu. Bez względu na nazwisko reżysera czy walory artystyczne jego dzieła, jest to zwykłe barbarzyństwo. Nie wiem jak było w tym przypadku, podejrzewam, że żaden koń nie ucierpiał, bo pewnie byłoby o tym głośniej, ale same upadki wyglądają makabrycznie i absolutnie nie dodają filmowi wartości (wręcz przeciwnie). Druga łyżka dziegciu to samo zakończenie, czyli - jak to ktoś na forum trafnie a ironicznie nazwał - "umieranie cztery razy po dwa razy". :) Scena przeciągnięta ponad miarę i przekombinowana. Czyli nawet w takich wystawnych produkcjach można przedobrzyć.
Czyli wychodzi na to, że jednak miałem trochę racji. Ale odnośnie zakończenia to ona nie umierała 2 miliony razy. Dostała sztylet w serce osunęła się tracąc przytomność, po czym po pewnym czasie wstała i umarła dopiero jak wyciągnęła sztylet z piersi powodując tym samym wykrwawienie. Można powiedzieć, że to przesadzone, ze tak się nie da. Kiedyś jednak mój wykładowca wspomniał o historii, którą opowiedział mu siostrzeniec pracującym w pogotowiu.
Mianowicie podczas libacji alkoholowej jeden menel pokłócił się z drugim, ten drugi wbił mu nóż w serce. Przyjechało pogotowie(z siostrzeńcem) i zabrali go do karetki. Facet ocknął się w karetce, wyrwał się lekarzom i uciekł. Znaleźli go po paru dniach w innej melinie gdzie dalej pił.
Można to też interpretować inaczej. Funkcjonuje przecież powiedzenie wbić komuś nóż w serce, czyli skrzywdzić kogoś bliskiego. Skoro takie powiedzenie przedstawiono w sposób dosłowny, można też było przedstawić w sposób dosłowny powiedzenie "moje uczucie umarło do ciebie" Przecież Leo na pewno nie był Xiao-Mei przez lata obojętny. Na pewno go nie kochała, ale było to cos więcej niż przyjaźń. Przez cały czas czuła ze jest mu coś winna, za jego miłość i poświęcenie. Dlatego niemal mu uległa po spotkaniu w kryjówce sztyletów i dlatego czuła, że nie może być z Jinem. Choć większość serca oddała Jinowi to jednak część zachowała dla Leo, gdyż uznała ze facet na to zasługuje. Kiedy jednak wbił jej sztylet zrozumiała, że to, co do niej czuł to nie była miłość, gdyby, bowiem nią była jej szczęście stawiałby na pierwszym planie, a tego nie zrobił. W rzeczywistości kierowało nim porządanie, czyli chęć zaspokojenia jedynie swoich własnych potrzeb, choć on tego sam nie rozumiał. Xiao-mei to zrozumiała i wszelkie uczucie, jakie żywiła do Leo w niej umarło. Po prostu facet był egoistycznym sukinsynem i na nie nie zasługiwał. Druga śmierć to była zarówno śmierć fizyczna jak i też śmierć duchowa, ale wynikająca nie z uświadomienia ugaśnięcia uczucia, ale z uświadomienia, iż jest ono dla niej najwyższa wartością, dla której jest w stanie oddać wszystko nawet możliwość jej przeżywania.
Chciałbym odnieść się jeszcze do kwestii koni. Mnie to też drażni, kiedy na planie torturuje się zwierzaki jednak wydaje mi się, iż powinniśmy tą kwestie rozpatrywać w kontekście kwalifikacji moralnych a nie reżyserskich. Mówienie o filmie, że jest źle zrobiony gdyż naprawdę dręczono zwierzęta to tak jakby powiedzieć o kampaniach Aleksandra Macedońskiego, że były złe go ginęli cywile. Można tak powiedzieć w kontekście założeń etycznych, którymi się kierujemy, ale na pewno nie z punktu widzenia realizacji celów, jakie sobie Aleksander postawił.
Pozdrawiam.
PS. Ja widziałem ten film, ty go widziałaś, ale wiele osób go nie widziało, więc na litość boską informuj, że twój tekst zawiera spoilery! Już drugi raz po Oldboyu zdarzyło ci się zdradzić zakończenie tym samym odbierając czytelnikom twoich komentarzy przyjemność z oglądania tych filmów.
No tak, miałeś rację. :) Ale też pisałam, że moje wrażenia wcale nie muszą pozostać niezmienione po obejrzeniu całości. Albo inaczej - wrażenia były właściwe, ale uzasadnione, wynikające w prosty sposób z linii fabularnej, co okazało się oczywiście dopiero po jakimś czasie.
Ja się zgadzam z Twoją interpretacją finału, ale mimo wszystko odniosłam wrażenie, że ta sekwencja była nieco zbyt długa, trochę przesadzona, za bardzo nadmuchana. Troszeczkę umiaru, kilka cięć by jednak nie zaszkodziło. :)
Co do koni, ja nie napisałam przecież, że film jest źle zrobiony z powodu tych upadków. Z mojej wypowiedzi wynika tylko, że mój subiektywny odbiór tego obrazu poważnie psuje właśnie ta kwestia. I na to nie jestem w stanie nic poradzić. Natomiast uważam, że ta scena nic nie wnosi w sensie wartości artystycznej i film nie straciłby, gdyby jej nie było. Patrzenie na ryzykowne (i zapewne bolesne) upadki zwierząt ze świadomością, że to nie komputerowe triki, nie jest przyjemne dla nikogo o pewnym poziomie wrażliwości i empatii.
Ostrzeżenia o spoilerach nie było z dwóch powodów: po pierwsze sama, jeśli nie oglądałam filmu, staram się nie czytać długich komentarzy, bo podejrzewam, że takie analizy mogą zawierać spoilery. Po drugie w tym akurat przypadku nie zdradziłam aż tak wiele. To ironiczne "umieranie cztery razy po dwa razy" to naprawdę nic konkretnego. Sama o tym przeczytałam wcześniej, zanim obejrzałam film i wcale nie byłam pewna ani kto, ani czy w końcu umiera.
Akurat nie chodziło mi o "umieranie cztery razy po dwa razy" tylko o:
"Jin wmawia Mei, że przeszedł na jej stronę, a ona zdaje się mu wierzyć - wszystko to zbyt proste i naiwne, ale w dalszym toku akcji okazuje się przecież, że Jin udawał, a Mei wiedziała, że udawał"
"Przez większą część seansu czekamy na wyjaśnienie zagadki przyczyn uwięzienia głównego bohatera, reżyser każe nam wierzyć, że to będzie jakiś szok, coś naprawdę ekstra, a tymczasem wypuszczamy wreszcie powietrze z jękiem zawodu. Co? To o stosunki kazirodcze chodziło?"
Po za tym ciekawe jak odbierasz Czas Apokalipsy czy Faraona gdzie zarzyna się krowe, albo Cannibal Ferox gdzie na żywca ściagają z żółwia skorupe
Aha i jak chcesz zobaczyć na prawde bezsensowną przemoc proponuje August Underground's Mordum
Ostrzeżenie o spoilerach - zgoda, chociaż sama stosuję zasadę wspomnianą wcześniej (rezerwa w stosunku do dłuższych wypowiedzi, bo wiadomo, że są wnikliwsze niż krótkie notki i siłą rzeczy mogą zawierać spoilery).
"Po za tym ciekawe jak odbierasz Czas Apokalipsy czy Faraona gdzie zarzyna się krowe, albo Cannibal Ferox gdzie na żywca ściagają z żółwia skorupe" - dokładnie tak samo. Napisałam - nie akceptuję zadawania bólu i śmierci zwierzętom na potrzeby filmu, zwłaszcza teraz, w dobie zaawansowanej techniki, gdzie naprawdę wyczarować można wszystko. Jest to barbarzyństwo i kropka. Potem dochodzi do takich idiotyzmów jak np. węgierski film krótkometrażowy, gdzie utopiono kota, żeby zbadać granice wolności artystycznej. :/ I jak tu nie przyznać racji niepełnosprawnym dzieciom z "Królestwa" von Triera, które mówią: "Wszelkie zło bierze się z ludzkiej głupoty".
Scena upadków koni rzeczywiście może budzić pewne kontrowersje. Dla mnie była nakręcona realistycznie i dodawała dynamiki. Przypuszczam, że żadne zwierze nie ucierpiało, a nie były to sceny brutalne. W którymś filmie amerykańskim np. (nie pamiętam dokładnie jakim, coś typu Gladiator, Król Artur) wojownik ucinał koniom nogi, powalając je w ten sposób. Te sceny były brutalne, natomiast tu złagodzono je dość znacznie. Odbiór oczywiście zależy od widza i jego poglądów oraz wrażliwości.
Scenę końcową odbieram poprzez pryzmat baśni i dla tego mnie ona nie razi. Nawet pomyślałem, że jest to dobry sposób pokazania dalszych losów bohaterów za pomocą przenośni. W pewnym momencie spada śnieg. Zmienia się nastrój i odniosłem wrażenie jakby ta walka trwała miesiącami. Cała trójka postaci mogła dalej żyć i zmagać się ze swoimi uczuciami.
Ogólnie, film bardzo mi się podobał. Dla mnie majstersztyk. Doskonałe kino, na pewno do niego wrócę.