7,4 186 tys. ocen
7,4 10 1 186039
7,7 62 krytyków
Dom zły
powrót do forum filmu Dom zły

Tak jakoś dziwnie się złożyło, że nie spieszyłem się z obejrzeniem „Domu złego”. Pomimo że dobrze pamiętałem poprzedni film Smarzowskiego, „Wesele” z 2004 roku, i sporo dobrego słyszałem o ubiegłorocznej „Róży”. Dlaczego więc tak długo zwlekałem? Może dlatego, że nie podobał mi się dość toporny tytuł filmu. A może dlatego, że słyszałem sporo pochwał, ale wszystkie były pozbawione jakichkolwiek konkretów. A ja nie jestem przecież krytykiem filmowym, który musi pędzić do kina na każdą znaczącą premierę. Mogę w to miejsce obejrzeć film sprzed lat kilku lub kilkunastu, ewentualnie poczytać książkę, posłuchać muzyki lub zagrać w tenisa. A krytykom szczerze współczuję – wychowani na Fellinim, Bergmanie, Coppoli muszą z zawodowego obowiązku oglądać i oceniać te wszystkie komercyjne gówna z efektami specjalnymi, robione dla przeżuwaczy popcornu...

Ale wracajmy do „Domu”. W końcu jednak nadrobiłem tę zaległość, do czego serdecznie namawiam wszystkich innych, równie opieszałych widzów. Nie będę pisał o fabule, ale o tym, co według mnie jest tu dużo bardziej istotne. A zatem film jest znakomity, choć z pewnością nie jest doskonały. Zacznijmy od wad. Intryga kryminalna jest równie wątła i umowna co w najlepszych skandynawskich kryminałach, a motywacja bohaterów tak umowna i mało prawdopodobna jak u Tarantino czy Rodrigueza. Biorąc pod uwagę te porównania, może jednak nie są to wady? Tylko np. rodzaj nonszalancji Wojciecha Smarzowskiego wobec gatunkowych reguł? Który, zapewne, jest w pełni świadomy tych wszystkich atrakcji, które oferuje oprócz fabularnej intrygi.

Przechodząc do najmocniejszych stron „Domu” chciałbym przywołać znakomite dzieło Stevena Spielberga „Szeregowiec Ryan”. Na pozór nic nie łączy tych dwóch filmów. Ale jednak. Tym wspólnym elementem jest bezprecedensowy stopień realizmu i sugestywności. Tak jak „Szeregowiec Ryan” sceną lądowania na plaży Omaha wysłał do lamusa wszystkie wcześniejsze filmy wojenne, tak „Dom zły” obnażył sztuczność, ugrzecznienie, cukierkowatość polskich filmów i (zwłaszcza) seriali o tematyce policyjno – milicyjnej. Tak się składa, że tuż przed obejrzeniem „Domu złego” widziałem w telewizji fragment serialu „Ojciec Mateusz”. Policjant odzywa się do przełożonego: „przepraszam, szefie, właśnie wyłowiono z rzeki zwłoki młodej kobiety”. Sztuczność i grzeczność do zrzygania! A dlaczego nie: „Szefie, topielec. Baba”. No tak, wiem dlaczego. To telewizja, gdzie idolem jest szepczący (bez wulgaryzmów i bez aktorskiej szkoły) Rafał Mroczek. W takim zestawieniu „Dom zły” jest „anty - serialem” i „anty – U Pana Boga w ogródku”. I chwała mu za to.

Po „Szeregowcu” inne filmu prezentujące sceny batalistyczne wkroczyły na zdecydowanie inny stopień realizmu, czego przykładem może być „Gladiator” i otwierająca film bitwa rzymskich legionów z Germanami. Mam nadzieję, że „Dom zły” na podobnej zasadzie da do myślenia pozostałym polskim filmowcom. Przy tym podkreślę, że Smarzowski jako scenarzysta zasługuje na nie mniejszy szacunek niż jako reżyser. Ma zarówno talent, jak i odwagę, aby podać realistyczny tekst, osadzony w konkretnym czasie i środowisku. W rezultacie u Smarzowskiego lumpy naprawdę mówią jak lumpy, a milicjanci jak milicjanci. Wulgaryzmy sypią się często i gęsto, ale też w zupełnie inny sposób niż np. u Pasikowskiego. Tam była jednak stylizacja, tu jest realizm do bólu.

Znakomitym pomysłem Smarzowskiego było wykorzystanie „nieopatrzonych” aktorów, z którymi współpracował na planie „Wesela”. Doskonale spisał się zwłaszcza Arkadiusz Jakubik. Ten aktor wydaje się wręcz stworzony do roli cwaniaka – nieudacznika z lat 80. Z kolei równie „nieopatrzony” Bartłomiej Topa gra postać jak z najbardziej mrocznego Dostojewskiego. Aktorski kunszt dopełniających pierwszego planu Kingi Preis i Mariana Dziędziela jest, rzecz jasna, poza dyskusją. Tyle tylko, że Preis w „Domu złym” jest co najmniej o klasę lepsza niż u Agnieszki Holland, a Dziędziel o wiele bardziej charyzmatyczny, niż w znakomitym, skądinąd, „Wymyku”. Mam wrażenie, że Samrzowski po prostu potrafi „wycisnąć” z aktorów grę na najwyższym poziomie. I to zarówno z uznanych gwiazd, jak i – a może przed wszystkim – z tych drugoplanowych. Którym z pewnością nieprzypadkowo powierza w swoich filmach główne role. Bez wątpienia mocne kino, pod każdym względem.

silentviper

Zapraszam do odwiedzenia mojej strony z recenzjami: http://www.rekomendacje.npx.pl