7,4 186 tys. ocen
7,4 10 1 186081
7,7 62 krytyków
Dom zły
powrót do forum filmu Dom zły

Witam,
mam pewne zastrzeżenie do filmu:
- przedstawia tylko jeden fragment rzeczywistości, w dodatku wyjątkowo ciężki, negatywny, itd.

A w gruncie rzeczy film ten oddziela ziarno od plew. Pokazuje jak Polscy kinomaniacy są mali. Gdy byłem na tym filmie, na sali mnóstwo osób. Po filmie dało się słyszeć, że był on straszny, itp. Prawda jest taka, że film wbija w fotel. Rzuca skrajnymi emocjami i najzwyczajniej w świecie nie jest dla każdego.
Jeżeli ma ktoś zastrzeżenia do:
- sposobu nakręcenia - jak miano nakręcić lata 70'te?
- muzyki - stworzył ją jeden z lepszych polskich jazzmenów. Powiedzieć, że nie podoba się muzyka, to jak zanegować JAZZ Komedy, MAzzolla, Tymańskiego, czy w końcu Trzaski (tak drodzy państwo - do płyt i słuchać).
Według mnie to jeden z lepszych filmów jaki powstał w kraju nad Wisłą w ostatnich latach.
Jedyne moje zastrzeżenie jest takie, że pokazuje zbyt wybiórczą prawdę - skrajnie negatywny obraz tamtej rzeczywistości.

Pozdrawiam

tiodav

A o to co pisze prasa... i to bynajmniej konkurencja ITI :)) Coby nie było, że w małym polskim piekiełku (jaki między innymi pokazuje ten film) ktoś zaniżał noty.


Dom zły *****
Marek Sadowski 26-11-2009, ostatnia aktualizacja 26-11-2009 04:03

Pięć lat temu w „Weselu” Wojciech Smarzowski pokazał prowincjonalną współczesną Polskę: zachłanną, upiorną, przeżartą przez korupcję. Rozlewający się w finale fekalno-bigosowy sos nie pozostawiał żadnych złudzeń. „Dom zły” to historyczne, złe przedpole, swoisty prequel „Wesela” pokazujący świat doszczętnie zbydlęcony przez system, w którym nie ma nadziei.
„Dom zły” to historyczne, złe przedpole, swoisty prequel „Wesela” pokazujący świat doszczętnie zbydlęcony przez system, w którym nie ma nadziei
źródło: ITI CINEMA
„Dom zły” to historyczne, złe przedpole, swoisty prequel „Wesela” pokazujący świat doszczętnie zbydlęcony przez system, w którym nie ma nadziei


Wszyscy są tutaj unurzani: miejscowi wieśniacy, przybyły z miasta zootechnik, milicjanci, prokurator, partyjny czynownik, trochę także ksiądz („ma przełożenie w Polmozbycie”).

Akcja rozgrywa się w dwóch przenikających się planach czasowych. Jesienią 1978 r. w domu na odludziu zdarzyła się straszna zbrodnia. Poprzedziła ją solidna popijawa.

Gospodarz (Dziędziel) zaprosił do domu niespodziewanego gościa, zootechnika Środonia (Jakubik), który po drodze do miejscowego PGR, gdzie dostał pracę, trafił do jego obejścia. Kolejne butelki bimbru ukazały możliwość rozpoczęcia wspólnego interesu, wspartego wydobytymi spod podłogi pieniędzmi gospodarza. Dlaczego początkowo przyjazne spotkanie zakończyło się wybuchem krwawej przemocy? Wydarzenia sprzed czterech lat próbuje odtworzyć zimą 1982 r., w czasie stanu wojennego, milicyjne śledztwo.

Głównym podejrzanym jest ów Środoń, idealny kozioł ofiarny. Drobny cwaniak z politycznymi zadrami w życiorysie. Wówczas udało mu się wyjść cało z krwawej jatki, ale teraz nikt nie słucha jego wyjaśnień. Wizja lokalna jest tylko formalna. Winny już wcześniej został wyznaczony. Władza na gwałt szuka jakiegoś spektakularnego dowodu skuteczności swego działania.

Ale u Smarzowskiego intryga kryminalno-milicyjna jest tylko wciągającym pretekstem. Twórca mistrzowsko miesza konwencje: groza sąsiaduje ze śmiechem, tragedia zamienia się w makabreskę. Zbryzgane krwią wiejskie podwórze i zimowe, pozornie uspokajające, krajobrazy wizji lokalnej dopełniają sugestywnego obrazu moralnego spustoszenia.

Prawdziwie wielkie kino.


Ps. Czyli do szkoły tłumoku, lub weźcie się za studiowanie !!!! :D

tiodav

no i dziennik:

"Dom zły"
Polska 2009; reżyseria: Wojciech Smarzowski; obsada: Marian Dziędziel, Kinga Preis, Arkadiusz Jakubik, Bartłomiej Topa; dystrybucja: ITI Cinema; czas: 105 min; Premiera: 27 listopada; Ocena 5/6


» "Dom zły" jednym z najważniejszych filmów dekady
Bartłomiej Topa w filmie Dom zły Smarzowskiego
Bartłomiej Topa w filmie "Dom zły" Smarzowskiego
Bartłomiej Topa w filmie Dom zły Smarzowskiego
» "Dom zły" jednym z najważniejszych filmów dekady
FR_Marian Dziędziel Dom zły Wojciech Smarzowski
Zima stulecia. Kłująca w oczy biel ostro odcina się od zczerniałego trupa jakiegoś domu. Kiedyś mieszkali tutaj ludzie – rodzina Dziabasów. Dzisiaj zostały tylko zgliszcza. Mamy 1982 rok, chłopcy w mundurach milicyjnych piją na umór. Stan wojenny w Polsce jest przecież stanem beznadziejnie pijanym. Mężczyźni przyjechali po to, żeby dowiedzieć się, co naprawdę wydarzyło się w domu Dziabasów cztery lata temu. Jest z nimi oskarżony o podwójne morderstwo Środoń, są akta i zachlany w sztok prokurator, ale jest również prawda. Nieuchwytna, nie do złapania.

Smarzowski, wspomagany przez rewelacyjnie dysponowaną ekipę, z operatorem, Krzysztofem Ptakiem na czele, z wirtuozerią miesza dwa plany czasowe. Ponura jesień 1978 roku, kiedy miało miejsce morderstwo, refrenowo miesza się ze scenami milicyjnej wizji lokalnej cztery lata później. Kto zabił i czy na pewno to był Środoń? - odpowiedź na to pytanie powinna przesądzać o naszym stosunku do bohaterów i całego filmu, tymczasem w filmie Wojtka Smarzowskiego nie ma żadnego znaczenia. „Dom zły” proponuje bowiem przewrotkę znaczeniową. To thriller, w którym bardzo ważna jest psychologia postaci, a jednocześnie film bardzo mocno osadzony w polskich realiach, ale zadający uniwersalne pytania o charakterze niemal filozoficznym. Pytania o grzech, sumienie, nieznośną „ciężkość” bytu... Z reguły jest przecież tak, że nasze myślenie napotyka na rzeczywistość poddaną nieustannemu ruchowi, a filmowa materia próbuje jakoś wizualizować tę myśl nadając jej formę, która staje się czymś w rodzaju migawkowego zdjęcia ustanawiającego kanon dla kolejnych stopklatek. Prowokacyjna siła „Domu złego” polega na tym, że o ile forma filmu jest cyzelatorsko dopracowana, o tyle w warstwie emocjonalnej pojawiają się wyłącznie znaki zapytania. Żadnego kanonu, nigdy nie poznamy odpowiedzi.

tiodav

gazeta.pl

Nowy film twórcy głośnego "Wesela"
Dom zły


Pokazywać świat, na jaki nie chcemy patrzeć, odsłaniać brudy, które wolelibyśmy przemilczeć: tę cechę swojego kina Wojciech Smarzowski udowodnił już w "Weselu". "Dom zły" jest krokiem do przodu - kapitalnie dojrzałym obrazem twórcy, który idzie pod prąd, chce raczej widzem wstrząsnąć niż go pokrzepić, bardziej jątrzy niż rozgrzesza.

Ślizgający się po drodze, milicyjny polonez między śnieżnymi zaspami i opowieść Edwarda Środonia (Jakubik), którego widzimy z żoną "zapoznaną na weselu u kolegi": od początku fabuła filmu biegnie dwutorowo. Z jednej strony - kryminalne śledztwo z roku 1982, które wykryć ma sprawcę zbrodni, o której dowiemy się na końcu. Z drugiej - historia zootechnika, który cztery lata wcześniej stracił żonę, później pracę, a wreszcie sprzedał swój dom i wyjechał do pracy w pegeerze w Lutowiskach: "Chciałem uciec".


Dużo później dowiemy się, że ten sam Środoń w 1976 roku brał udział w podpaleniu Komitetu Wojewódzkiego w Radomiu. Ale w filmie polityczne burze przechodzą bokiem ("mnie polityka nie interesuje" - mówi prowadzący śledztwo, gdy widzi księdza słuchającego Wolnej Europy). Poza drobnymi sygnałami nie ma odniesień ani do solidarnościowego zrywu, ani do stanu wojennego: Polska roku 1978 to wiejska chałupa pędzącego bimber Dziabasa (Dziędziel) i jego żony (Preis), do której przypadkiem trafia Środoń. Polska roku 1982 to milicyjne piekiełko zwykłych funkcjonariuszy, którzy ustawiają się w kolejce po wódkę, podkładają sobie świnie i ratują nawzajem "tyłek", rozgrywają własne interesy zgodnie z zasadą: "ja mam coś na ciebie, ty masz coś na mnie".


Dom zły - obejrzyj zwiastun


Smarzowski stosuje znakomity zabieg narracyjny: niemal całą uwagę skupia na pytaniu o to, co wydarzyło się pewnej burzowej nocy w domu Dziabasa, kto zabił i kto został zabity. Ale gdy coś w tej kryminalnej zagadce zaczyna się wyjaśniać, nabierają nagle sensu wątki poboczne, pozornie nieznaczące: ciąża policjantki, obfitująca w wypadki droga z rzekomo ostrym zakrętem, posiadający dowody na malwersacje w pegeerze poprzednik Środonia w Lutowiskach, który zaginął bez śladu. "Tu nie jest Ameryka, żeby tak ludzie ginęli" - mówi Środoń Dziabasowi. Film Smarzowskiego - świadomie przerysowany, brutalny, apolityczny - być może w tym jest najodważniejszy, że pokazuje PRL jako tytułowy "dom zły", w którym pojedyncze życie nie znaczy nic. A ludzie faktycznie ginąć mogą ot tak.

Nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że fabuła w "Domu złym" jest w zasadzie prosta i szkicowa: Smarzowski od akcji woli jednak realistyczne "mięso", bardziej interesuje go autentyzm konkretnej chwili, sceny, rozmowy niż budowanie "story". "Dom zły" jest zbudowany z takich właśnie naturalistycznych detali - to film gęsty, nasycony, ale tym, co wzbudza obrzydzenie. Smarzowski pokazuje świat unurzany w błocie i gnojówce, w strugach krwi i rzygowinach po zbyt dużej ilości wódki.




Prości wieśniacy nie różnią się tu niczym od milicjantów w mundurze (znakomite role Bartłomieja Topy, Mariana Dziędziela, Kingi Preis, Arkadiusza Jakubika, ale też świetni aktorzy na drugim planie). O ile jednak przaśne, banalne zbrodnie zwykłych ludzi kończą się groteskowo sformalizowanym śledztwem (muzyka Mikołaja Trzaski - sprowadzona do złowrogich pisków - kojarzyć się może z programem "997"), o tyle przestępstwa tych drugich są elementem brutalnej gry, w której zasadą naczelną jest zmowa milczenia.

Najbardziej doceniam w tym filmie brak morału, który zastępuje niezwykły finał: oddalająca się kamera pokazuje z coraz szerszej perspektywy polski mikroświat, o którym nie chcemy pamiętać. Ale może nie do końca, skoro publiczność Warszawskiego Festiwalu Filmowego właśnie "Domu złemu" przyznała swoją nagrodę?

tiodav

miesięcznik kino:

DOM ZŁY
ANDRZEJ KOŁODYŃSKI

Co się wydarzyło w ciągu czterech lat, które dzielą pierwszą i drugą część filmu Wojciecha Smarzowskiego? Najbardziej dramatyczne wydarzenia, te, od których zaczyna się opowiadana historia, mają miejsce jesienią 1978 roku. A w filmie nakładają się na nie zimowe obrazy z roku 1982. Starsi widzowie wiedzą, że zaśnieżony pejzaż na ekranie jest scenerią stanu wojennego. Młodsi chyba nie. A pytanie o to, co się zdarzyło „pomiędzy", pozostaje bez odpowiedzi.

Dom złyTrudno jednak zastanawiać się nad luką w narracji, skoro na ekranie dzieje się tak dużo. Jesienną nocą 1978 roku w „domu złym" na odludziu, gdzieś chyba w krośnieńskim, dokonana została makabryczna zbrodnia. Poprzedziła ją popijawa, początkowo przyjazna - rozpoczęta jako tradycyjny akt gościnności ze strony gospodarza, który przyjął nieoczekiwanego gościa. Gość nazwiskiem Środoń zatrzymał się w obejściu Dziabasów w drodze do pegeeru, gdzie objąć miał posadę zootechnika. Przybył z Wybrzeża. Rzucił tam wszystko, uciekając i od śmierci żony, i od napiętej sytuacji politycznej. Wiemy: Wałęsa tworzył właśnie wtedy komitet założycielski wolnych związków zawodowych. Ale Środoń chciał tylko znaleźć sobie jakieś schronienie, zacząć gdzieś daleko od nowa. I po drodze znalazł się u Dziabasa.

W trakcie coraz bardziej wylewnej rozmowy zarysowała się kusząca możliwość rozpoczęcia wspólnego interesu. Dużego interesu, wspartego pieniędzmi ukrywanymi przez gospodarza pod podłogą. Wprawdzie z przeznaczeniem na samochód dla syna-jedynaka Januszka, samochód nowej marki Polonez, którego produkcja została właśnie z szumem ogłoszona. Ale udany interes mógłby te pieniądze pomnożyć. Dlaczego więc wydarzenia potoczyły się w zupełnie innym kierunku? Dlaczego przyjazna popijawa doprowadziła do dzikiego wybuchu krwawej przemocy? Dlaczego zamordowani zostali ludzie? To, co naprawdę zaszło w „domu złym" Dziabasa, próbuje po czterech latach odtworzyć śledztwo milicyjne, a głównym podejrzanym jest Środoń. Wówczas przeżył. Ale nikt nie chce wierzyć w jego wersję. Nie pomoże rozpaczliwa, fatalna próba ucieczki. Dochodzenie ma szybko doprowadzić do rozwiązania sprawy, czego wymaga przybyły nieoczekiwanie samochodem ślizgającym się po lodowej drodze ktoś z góry. I w tym samochodzie odbywa konfidencjonalne rozmowy z porucznikiem Mrozem, dowodzącym grupą śledczą. Winny został już wyznaczony, chodzi tylko o ułożenie ostatecznej wersji.

Trudno streszczać ten film jak zwyczajny thriller kryminalny. Owszem, intryga rozumiana jako następstwo wydarzeń ma taki charakter. Ale to nie jest tylko kryminał, to także film o polskiej rzeczywistości tamtego czasu. Ciemnej i podłej, tonącej w alkoholu, zakłamanej do ostateczności. Wszystko ma swoje drugie, tragiczne oblicze. Właśnie taki, podwójny w wymiarze życiowym, okazuje się los starego Dziabasa, którego Marian Dziędziel gra z patosem godnym Szekspirowskiego króla Lira. Wszystko, co robi, okazuje się złudne, ukochany syn Januszek jest tylko bandziorem i pijakiem, wszystko pozbawione jest perspektyw. Dziabas szaleje pod wpływem alkoholu, poczucia zdrady i klęski. Taki jest również los jego żony Bożeny (Kinga Preis) – żałosnej, ale jednocześnie groźnej Lady Makbet z polskiej prowincji. Porównanie ironiczne, ale dokonał go sam twórca filmu. Bożena prowokuje sytuację bez wyjścia kierowana żądzą odwetu i płaci za to karę ostateczną. A w wymiarze politycznym tragizmem naznaczone jest działanie porucznika Mroza (Bartłomiej Topa), jedynego sprawiedliwego w lokalnym światku zdegenerowanej socjalistycznej władzy, który desperacko każe sobie wyrwać zaszyty esperal, aby bez zahamowań stoczyć pojedynek ze skorumpowanym prokuratorem.

Dom złyByć może część widowni, ta młodsza, nie zdoła rozpoznać politycznych tropów i nie ulokuje kluczowych wydarzeń z ekranu w szczególnych warunkach stanu wojennego na odciętej od świata prowincji. A to przecież ważne, w gruncie rzeczy zmienia perspektywę. Zapewne widz ograniczający się do odczytania tylko tego, co stanowi powierzchnię filmu, spróbuje odebrać go jako moralitet. Ponadczasowy. Ale „Dom zły" rangi moralitetu nie osiąga. Moralitet wymaga jednoznaczności zarówno w przedstawianiu, jak i w ocenie wartości. Jednak dzisiejsze kino od jednoznaczności ucieka, czas ekranowego moralitetu przeminął. I zgodnie z dominującą tendencją Smarzowski miesza konwencje, pozwala, aby zbudowana na ekranie sytuacja rozwijała się samorzutnie, jakby tracił, a może nawet nie chciał mieć nad nią artystycznej kontroli. Groza sąsiaduje ze śmiechem, Smarzowski bez wahania zamienia tragedię w makabreskę. Jest to efektowne, ale działa naskórkowo. Taka jest scena porodu w finale, w zamierzeniu niewątpliwie symboliczna, jednak w kontekście wszechobecnej przemocy i gwałtu przynosząca tylko kolejny akcent emocjonalny. Pozostaje też kwestia tytułu. Tytuł nigdy przecież nie jest przypadkowy. Należałoby uznać, że przymiotnik zły użyty w niecodziennym szyku sugeruje dużo więcej - odwołanie do pojęcia zła immanentnego. Wywodzącego się z natury ludzkiej, nie tylko z szopki politycznej. Jednak to nie mieści się w sensacyjnej fabule filmu. W gruncie rzeczy dość płaskiej, choć pełnej wyrazistych szczegółów i realistycznych odnośników do czasów, które dziś wydają się nam już tylko egzotyczną przeszłością.

ocenił(a) film na 6
tiodav

Mimo wszystko nie mógł bym sie zgodzić z tobą apropo muzyki co z tego ze robił ją jeden z największych polskich jazzmanów jeśli brzmiało to jak wypociny dzieśęciolatka który pierwszy raz wydaje dźwięk na saksowonie sopranowym mi osobiście ona nie przypadła do gustu ;)

lumunus

zasadniczo mogłeś z góry napisać - jestem nieosłuchany muzycznie, nie wyedukowano mnie odpowiednio, by docenić dzieło.
Nie przejmuj się, tak ma większość. Coby łatwiej było ci to znieść. Polecam ten kultowy band, w wyśmienitym składzie i z jakże fantastyczną płytą: Miłość & Lester BowieTalkin' About Life and Death.

ocenił(a) film na 6
tiodav

właściwie to tak nie jest ponieważ lubie jazz i chodze do 2 klasy II stopnia szkoły muzycznej grając na puzonie a taka muzyka po prostu może mi się nie podobać i podkreślę jeszcze raz to że tobie przypadła do gustu nie oznacza że wszystkim innym w około musi ;)

lumunus

no ok, nie jest to muzyka, której słucham codziennie. Jednak moim zdaniem z klimatem filmu koegzystuje znakomicie. Tworzą zwartą całość.
Film jest świetny. I tyle.

tiodav

Dom zły
Ostateczne zohydzenie peerelowskiej rzeczywistości i dotknięcie inferna stanu wojennego


stateczne zohydzenie peerelowskiej rzeczywistości i dotknięcie inferna stanu wojennego – tak chyba w wielkim skrócie można nazwać intencję przyświecającą reżyserowi Wojciechowi Smarzowskiemu w „Domu złym”.

Oglądamy koszmar, który stopniowo zamienia się w zgrozę, potem w jeszcze większy koszmar, by w scenie finałowej osiągnąć wymiar absurdu niepodobny do niczego, co w polskim kinie kiedykolwiek pokazywano.

Film składa się z dwóch nakładających się na siebie kryminalnych wątków. W czasie teraźniejszym milicyjna grupa śledcza z podejrzliwym porucznikiem na czele (Bartłomiej Topa) przeprowadza wizję lokalną w zrujnowanym wiejskim obejściu położonym gdzieś na wyludnionych bieszczadzkich polach. Chodzi o udowodnienie winy byłemu zootechnikowi (Arkadiusz Jakubik), który rzekomo 4 lata wcześniej wykazał się szczególnym okrucieństwem i zamordował gospodarzy. Mróz jest siarczysty, bez gorzały nawet prokurator nie jest w stanie trzeźwo myśleć.

Sprawa wydaje się na tyle oczywista, że do wersji oskarżonego, ukazanej w formie ponurych retrospekcji, mało kto przywiązuje wagę. Co więcej, mimo pozorów uczciwego dochodzenia, dość szybko wychodzi na jaw, że prawdy nikt tu nie chce dociec, gra bowiem toczy się o zupełnie inną stawkę. Każdy z antybohaterów zdaje się być uwikłany w jakąś przestępczo-obyczajową aferę, potrzebny jest tylko kozioł ofiarny, który to monstrualne bagno pozwoli zatuszować.

Narzucające się porównanie z „Fargo” braci Coen (z subtelnym dodatkiem breughlowskiej ikonografii) trafnie oddaje reżyserski zamysł. Z pijacko-surrealistyczno-naturalistycznych sytuacji, koncertowo zagranych przez cały zespół aktorski, wyłania się krystalicznie czysty obraz peerelowskiej paranoi. Świetne antidotum na nostalgię za socjalizmem.

***

O reżyserze

Wojciech Smarzowski urodził się w 1963 r. w Korczynej. Do zawodu przygotował się zarówno teoretycznie (jest absolwentem filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim), jak i praktycznie (ukończył Wydział Operatorski w łódzkiej filmówce). Zaczynał od kręcenia poetyckich teledysków dla zespołu Myslovitz. Jest też autorem scenariusza do wyreżyserowanego przez Bogusława Lindę „Sezonu na leszcza”.

W fabule zadebiutował średniometrażową „Małżowiną” z poetą Marcinem Świetlickim w roli głównej. Zrealizowana dla Teatru Telewizji „Kuracja” Jacka Głębskiego, historia psychiatry, który, chcąc lepiej poznać świat chorych psychicznie, zamyka się w szpitalu, zdobyła Grand Prix na festiwalu Dwa Teatry w Sopocie. „Wesele”, jego pierwszy pełnometrażowy film fabularny, zostało wyróżnione Nagrodą Specjalną Jury na festiwalu w Gdyni. „Katharsis zaserwowana z impetem”, „gniewny i bolesny portret polskiego społeczeństwa po transformacji” – pisali zachwyceni krytycy.