Zachęcony pozytywnymi głosami krytyków i części forumowiczów postanowiłem obejrzeć "Dom zły". Kolejna odsłona "chocholego tańca" Polaków wg Wojciecha Smarzowskiego tym razem rozgrywa się w śnieżnej scenerii bieszczadzkich pustkowi. Niestety, film reklamowany jako "polskie Fargo" mocno mnie rozczarował. Można uszanować kontrowersyjny zamysł reżysera, który za pomocą kamery odmalowuje karykaturę Polaków, można przymknąć oko na nielogiczne momenty akcji (przez większość czasu bohaterowie są pijani), ale to właśnie zła reżyseria stanowi klucz do słabej oceny tego filmu. Jest to, bowiem kino pierwotne, stojące w rozwoju sztuki filmowej dekady za np. „Popiołem i diamentem”, czy filmami kryminalnymi „Wśród nocnej ciszy” i „Przepraszam, czy tu biją?”. Oglądając „Dom zły”, czułem się jak gdyby dorobek polskiej kinematografii poszedł w niepamięć: Wojciech Smarzowski odkrywa na nowo narrację równoległą (ale tak, że nie daje się rozwinąć żadnemu z prezentowanych wątków), kręci sceny krótkie, urwane - jak gdyby nie chciał pozwolić aktorom (dobrym!) na zagranie czegoś ciekawego, aż wreszcie marnuje zgromadzone napięcie na rozczarowujący finał. Jeśli w takim kierunku podąża polskie kino, nie zostało nic innego, jak zamówić mszę w jego intencji. Na osłodę pozostają dobra gra Arkadiusza Jakubika i Bartłomieja Topy, a także zdjęcia Krzysztofa Ptaka.