Plusy: straszny kiedy trzeba i wykorzystujący w pełni Cate Blanchett z jej potencjałem (była w ogóle jakaś scena bez niej oprócz przesłuchań?).
A reszta... Każda postać spokojnie mogłaby mieć na czole namalowane KLISZA. Ogląda się to nieźle, bo na szczęście nie byle jacy aktorzy są w nie byle jakiej formie. Ale te postacie bardzo często zamieniają się w tzw. "pawns in the plot" - bryluje w tym główna bohaterka, która może i jest skonstruowana scenariuszowo jako kobieta cierpiąca samotna (ale i tak ciężką ręką - pokazują zdjęcia i załatwione...phi - brawo Cate Blanchett za szczerość i nieprzesadne dramatyzowanie), ale jak przychodzi do jej daru (i jego interpretacje), to robi się bałagan. Cała fabuła idzie do przodu głównie dlatego, że Annie zamienia się w bezmózgą amebę na życzenie scenarzystów (pawn in the plot ;) i nie potrafi interpretować swoich wizji, podczas gdy wiedzący tyle samo, co główna bohaterka widz rozumie wszystko od razu. Plotting od punktu A do punktu B to najgorszy z możliwych wyborów.
Ciekawy był pomysł ze zwróceniem uwagi na prokuratora jako zabójcę - według logiki fabuły. Można było wokół tego zbudować całkiem niezłą intrygę, ale gdzieś się to wszystko zapodziało.
Sumując: prosta intryga, z której zrobiono bałagan, a potem na siłę poskładano do kupy.