Najlepszy Dracula po tym Coppoli. Oczywiście ten z 1992 to arcydzieło zarówno wizualne jak i scenariuszowo. Pewnie dlatego, że był wierną adaptacją książki.
Tutaj czuję bardziej luźną adaptację, nie mniej jednak sądzę, że wtedy film byłby brany za remake, a tego Besson raczej chciał uniknąć stąd te zmiany. Niektóre sceny pokazane nieco inaczej a niektóre mniej lub bardziej rozwinięte w porównaniu z tym 1992. Tutaj odniosłam wrażenie, że bardziej skupiono się na postaci samego Draculi oraz jego umyśle niż na tym z 1992, co uważam na plus. Osobiście bardziej wczułam się w postać dzięki temu i mogłam wyraźnie poczuć cierpienie i smutek wampira. Zapewne w ogromnej mierze jest to zasługa Jones'a, który zagrał absolutnie mistrzowsko i pewnie zbluźnię, ale trudno - bardziej mi pasował i przypadł do gustu niż ten Dracula Oldmana. Oldman mimo, że fantastycznie zagrał i powinien dostać wówczas Oskara, to jednak nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że wizualnie nie pasuje mi do tej roli. Ale to tylko moje odczucie i opinia, nie prawda objawiona, bo nikogo nie zamierzam przekonywać.
Jednak właśnie przez skupienie się na postaci Vlada, trochę ucierpiał scenariusz. Zabrakło mi z 30 dodatkowych minut, aby całość wypadła lepiej. Wtedy jednak ten Coppoli miałby ogromną konkurencję, więc może to i lepiej, że legenda tego arcydzieła nie została zdetronizowana.
Myślę jednak, że gdybym nie znała tej wersji z 1992 to Love tale oceniłabym jeszcze wyżej, a jednak człowiek podświadomie porównuje do tej "jedynej i najlepszej".
A skoro o tym mowa - czytając komentarze czy pod tym czy innymi filmami, chyba najgorsza pułapka w jaką obecni widzowie mogli się wpędzić, to oglądanie nowych wersji adaptacji książki czy np spin offów, w celu "porównania" do "oryginału". Tak jak napisałam, ciężko odciąć się całkowicie, ale myślę, że warto trochę zmienić swoje myślenie i potraktować historię jako osobne dzieło. Nie odbierajmy sobie radości poznawania nowych wersji, bo temat Draculi fascynuje i wciąż będzie fascynował. Czy chcemy czy nie, nowe treści audiowizualne o tematyce Draculi po prostu będą powstawać i angażować kolejne pokolenie widzów.
Dla mnie film był rewelacyjny, bardziej dark fantasy niż horror, momentami nawet się pośmiałam, a momentami wzruszyłam. Na pewno poczekam do halloween aby zobaczyć go raz jeszcze na dużym ekranie.
Mam podobne odczucia. Zabrakło mi rozwinięcia zdarzeń, jakie miały miejsce po przywróceniu wspomnień Miny. Ona również miała w sobie wielką tęsknotę-za czymś co było nieuchwytne, co powodowało w niej uczucie "niedopasowania" do realiów w jakich żyła. Dowodzi temu rozmowa jaką odbyła w zakładzie z księdzem i Dumontem, poszukując Marii. Mam odczucie, że scena z pokoju Miny, kiedy zanurza się w melodii z pozytywki i przypomina sobie dzięki Vladowi co jest źródłem jej tęsknoty, jest wycięta na potrzeby skrócenia filmu. Nagle po wypowiedzeniu przez oboje ostatnich słów, którym Mina żegnała ukochanego, przeskakuje do sceny już mocno intymnej. Myślę, ze Luc Besson nakrecił o wiele wiecej o pojednaniu kochanków. A w rezultacie widz otrzymuje tylko scenę kiedy Dracula wbija zęby w szyję ukochanej. Wielka szkoda, perspektywa Miny zostaje przez to ominięta, nie ma przez to rozwinięcia jej postaci (czy osobowość Miny splata się z tożsamością Elisabety?) jak i tematyki reinkarnacji. Myślę, że przede wszystkim wiara Draculi w powrót Elisabety, a nie sama jego wściekłość po jej utracie jest motywem przewodnim filmu Bessona. To jest różnica między genialną ekranizacją jaką zaserwował Coppola a filmem Bessona. Tęsknota przeplatana nadzieją. W końcu utrata tej nadziei i jej ponowne odrodzenie. Przedstawienie Draculi jako cierpiącego kochanka, ale i poszukującego wytrwale swojej ukochanej odrodzonej w nowym ciele, ukazuje inną perspektywę fascynującej postaci, jaką jest Vlad. Jeszcze raz szkoda, że ostatecznie ten wątek nie jest moim zdaniem spełniony. Traci na tym całą historia i film. Besson zatraca się w ostatnich scenach w swojej pasji - pięknych scenach walki, ale pozostaje wielki niedosyt.