Niezbyt oryginalna akcja i fabuła, postać medium i Ma My urozmaicają to co dzieje się na ekranie,
co do samego Dredda to dobrze zagrany, głównie za pomocą wykrzywionych ust, bo ekipa filmu
postanowiła zostawić kask, co może denerwować, ale chyba ma ukazać bezuczuciowość
głównego bohatera, kontrastując do postaci Anderson ( raczej nie wytrzymałbym gdyby i ten
sędzia latał z kaskiem). Możliwe, że w 3D Hektolitry krwi, strzelaniny, a także ukazanie
rzeczywistości po zażyciu narkotyku wyglądają efektownie, na zwykłym ekranie robią jednak
mniejsze wrażenie. Podsumowując, nowy Dredd raczej niczym nas nie zaskoczy, choć pomysł z
zamknięciem budynku dobry, to jednak daleko mu do pierwszej wersji z 95 roku.
Tak, daleko, jest daleko PRZED nią, jesli chodzi tak o odwzorowanie komiksowej postaci, klimat, akcję, czy cokolwiek innego. Dredd z Sylwkiem jest tak głupi, że aż fajny, ale w porównaniu z nowym filmem wypada jak Batman Forever zestawiony z Mrocznym Rycerzem.
No i Sędzia Dredd z 1995 roku to nawet nie był sędzia Dredd, tylko sędzia Sylwek w filmie przypominającym bardziej remake Człowieka Demolki niż adaptację komiksu o Dreddzie.
" bo ekipa filmu
postanowiła zostawić kask,"
Dredd nie zdejmuje kasku, a nawet jesli mu się zdarzy, to nigdy nie jest pokazana jego twarz. To podstawowa i obok kwaśnej miny najbardziej charakterystyczna cecha zewnętrzna tej postaci. Min dlatego z Dredda z 1995 roku był taki Dredd jak z koziej dupy trąbka.
Nie jestem fanem komisku o Dreddzie i oglądając te dwa filmy bez wcześniejszych oczekiwań co do postaci bohatera, stwierdzam, że wersja z Sylwkiem jest lepsza. Rozumiem, że we wcześniejszej odsłonie nie podobało Ci się poczucie humoru, którego w filmie Travisa próżno szukać i rozumiem, że ta powaga na ekranie oddała tu ducha komiksu. Obraz z 95 miał bogatszą scenografię, więcej ciekawych postaci, no i ciekawsza fabuła, która najbardziej mi w obrazie z Urbanem przeszkadzała.