Przez cały film (czyli kawał czasu) reżyser aplikuje widzowi coraz bardziej stresujące i nerwicujące sceny, aż do wielkiego apogeum w ostatniej scenie - najszczerszego z mozliwych śmiechu bezradności, ulatującej w całej okazałości przez dziurę po wybitym zębie. Wspaniały film genialnego reżysera, znakomite zdjęcia i zaskakująco dobra rola J. Lo. Oczywiście tradycyjnie popisy lingwistyczne uprawia dystrybutor podając całkiem ciekawą interpretację tytułu. I intrygująca opinia pani Torbickiej w wieczorze filmowym "Kocham Kino", kiedy to stwierdziła, że film jest niejako parodią "Zagubionej Autostrady". Rzeczywiście, żeby w tym samym roku co Lynch nakręcić pastisz jego dzieła i to w tak doborowej obsadzie, musiałby być Oliver Stone nie tyle geniuszem, co wręcz pół-bogiem. Pani Grażyna jest bardzo urocza, ale czasem jak cos palnie...
haha;););_)
;):) Nie słyszałam tego komentarza G.Torbickej. Może nie Zagubionej autostrady, ale twórczości Lyncha jak najbardziej - przynajmniej odniosłam wrażenie że takie było założenie Stone'a (gorzej z wykonaniem, lecz to już pisałam dlaczego).
Świetny komentarz, więc oceniłam Ci go na +2, chociaż zupełnie się nie zgadzam, bo dla mnie i tak to wypadek przy pracy tak dobrego reżysera.
Dziękuję
Niedługo zacznę się przyzwyczajać do tego, że nie zgadzasz się z moimi opiniami :) W każdym razie miło usłyszeć, że te wypociny mogą się podobać. Nie uważam oczywiście U Turn za wypadek przy pracy Stone'a. To po prostu film, w którym - w przeciwieństwie do wielu poprzednich - nie próbuje reżyser politykować ani nawracać nikogo na humanizm. To opowieść o czymś innym, co nie znaczy, że produkcja jest nieudana. Czy miała to być próba parodii Lyncha? Trzeba by zapytać samego Mistrza, nie da się zauważyć, że występują pewne podobieństwa. Po pierwsze - sceneria i bohaterowie z pogranicza świata realnego i snu. W pewnym momencie losy gł. bohatera zaczynają przypominać koszmar, w którym mimo chęci i pozornych możliwości nie można wykonać żadnego ruchu. Po drugie - zwalnianie akcji i krótkie, przerywane dialogi - zdarza się. Po trzecie - film, który bardziej się "odczuwa" niż "ogląda" - im bliżej końca tym bardziej się zaczyna się odbierać U Turn w ten sposób, przynajmniej tak było w moim przypadku (końcowy śmiech bezradności udzielił mi się ze zdwojoną a może nawet zczworzoną mocą). No i niewielka mieścina, w której spotkać można perwersje i zwyrodnialstwo - jak by nie było, Blue Velvet się kłania. Ale czy podobieństwo ma świadczyć o próbie naśladownictwa? Racja, że Lynch wypracował przez lata charakterystyczny styl, co nie znaczy, że tylko jemu wolno kręcić filmy w podobny sposób. Nie widzę powodów dla których Stone, będący równie wybitnym i szanowanym twórcą co Lynch, miałby "robić koło tyłka" swojemu bądź co bądź rówieśnikowi. U Turn to nie jest historia która niczego konkretnego nie mówi, właściwie nie zdziwiłbym się, gdyby reżyser oświadczył, że traktuje ją jako bardzo osobistą - czy tak mocno zaangażowany uzdrowiciel moralny społeczeństwa widząc praktycznie znikomy owoc swojej twórczości nie ma prawa poczuć się absolutnie bezradnym, jak główny bohater filmu, tak znakomicie zagrany przez Seana Penna?
Pozdrawiam
H.Angel czyżby?
Hehe, a kiedy jeszcze polemizowaliśmy?;););) Czyżby Harry Angel? Pewnie tak...;) No to się nie zgadzamy, ale Twój styl pisania mi się podoba po prostu:) Napisałeś coś bardzo mądrego: że to jednak film odbiegający od reszty, bo z kimś też się nie zgadzam, ale on twierdzi że to obraz typowy dla Stonesa, chociaż ów polemista stwierdził coś podobnego jak Ty również "Racja, że Lynch wypracował przez lata charakterystyczny styl, co nie znaczy, że tylko jemu wolno kręcić filmy w podobny sposób."
Hmm... dobre pytanie. Dla mnie jednak styl Lyncha to jego wizytówka, bo nie chodzi tu tylko o pracę kamery i rzeczywistość z pogranicza jawy i koszmaru (czy też koszmar rzeczywistości), chodzi o tematykę i o to że historie Lyncha są w gruncie rzeczy...durne (to moje zdanie oczywiście subiektywnym jest. Z resztą w podstawówce :Lynch był moim idolem, a potem okazało się że jak się przebije przez zawiłości jego historii...to nie zostaje nic). U-thurn jest zbieżny tu, tyle że nie jest to pusta zupełnie historia. Nie podoba mi się natomiast dlatego że wydaje mi się iż Oliver S. nie potrafi się zdecydować. Za mało tu sarkazmu, a większość...no właśnie, Stone nie musi powielać Lyncha, więc nie wierzę aby to było naśladownictwo. Dlatego nie stawiam na próbę kpiny. Tak czy inaczej nie lubię filmów nierównych. Jeśli łączyć dramat i komedię to- jak najbardziej, ale tak dobrze jak w Paragrafie 22. W U-thurn jest pomysł, ale gorzej z realizacją, chociaż zakończenie jest wspaniałe!
Czy Stone jest uzdrowicielem? On raczej naśmiewa się z rzeczywistości, często skrajnie ją przedstawiając (Urodzeni mordercy) czy też pokazuje że wojna nie ma nic wspólnego z ideami, czy często bohaterstwem, lub postać musi wybrać między normami środowiska a tym czego faktycznie chce (Wall Street np.). Dla mnie Stone nie moralizuje, a tylko ukazuje, ale chyba ma świadomość że ludzie nadal będą się zabijać, itp.- inaczej z taką lekkością i tak zabawnie nie przedstawiłby Urodzonych morderców. Dlatego też jego nie podejrzewam o poczucie bezradności. Ale fajnie to napisałeś, wiec jeśli nawet nie do końca się zgadzam to zawsze mogę oceniać Ci te komentarze na plusy, bo docierają do mnie:). Pozdrawiam:)