Może to jakaś magia, że niemal każdy film Tima Burtona wprost uwielbiam i nie inaczej stało się z "Dużą rybą". Czytając komentarze o tym, jak się ludzie wynudzili, oglądając, zastanawiam się, co tak ich mogło znudzić i dlaczego chętnie by skrócili film o połowę. Mnie ta historia oczarowała i nie mogłam doczekać się finału.
Ktoś może pisać, że to słaby film jak na Burtona, ale ja bym powiedziała, że po prostu troszkę inny. Zamiast koszmarny i ciemny jest przeraźliwie kolorowy i bajeczny. Nawet moja 3-letnia siostra była zachwycona. Jednak barwność świata młodego Edwarda w "Dużej rybie" razi dorosłych - i o to chodzi. To przerysowanie i nierzeczywistość mają uzasadnić odczucia syna głownego bohatera. Film, choć wydaje się baśnią, pokazuje świat problemów w relacji ojciec-syn. Mnie ta opowieść nie zmęczyła a wręcz zafascynowała. Jak tylko film się skończył, pomyślałam: "Ja chcę jeszcze raz!".
Podpisuję się pod taką opinią, choć nie całkowicie. Zacznę od oceny, bo waham się pomiędzy 8 i 9. Z jednej strony film był magiczny i ładny, ale to był tylko dodatek, żadnej magii w stylu Edwarda Nożycorękiego nie było. Szczególnie, że od strony wizualnej film był prawie całkowicie neutralny. Z drugiej strony przekazywał niebanalne prawdy o ambicji i postrzeganiu życia. Tak jakby Burton usprawiedliwiał swe wizje.
Ale jednak te prawdy są uniwersalne i oczywiste, więc dam 8/10.
Uwielbiam Burtona i jego bajkowy fantastyczny świat, uwielbiam Edwarda Nożycorękiego, Sok z żuka, Gnijącą pannę młodą. Ale ten film mnie strasznie wynudził. Marzyłam, żeby się skończył, bo co chwilę zamykały mi się oczy. Zainteresował mnie opis i pomyślam, że to będzie kolejne arcydzieło, niestety szybko mój entuzjazm się wypalił. Niestety najsłabszy film Burtona jaki widziałam do tej pory.
4/10