Do każdej kolejnej produkcji made by Carpenter podchodzę z entuzjazmem - nieuzasadnionym, ponieważ po rewelacyjnym starcie z "moim" reżyserem jest gorzej i gorzej. I on odpada w przedbiegach, i ja - jego widzka - wraz z nim. W "Ghostach" niezła jest jedynie carpenterowa muza, która wpada w ucho i pieści bębenki. Jednak oczy pozostają niedopieszczone, a nie dość tego próbuje się je wyłupić nożem makabrycznych obrazków samookaleczonych ciał "nawiedzonych" robotników z marsjańskiej kolonii. To nie jedyny - niestety - grzech tego filmu. Fabuła jest zbyt przewidywalna, czerwony dym w roli pradawnej siły po prostu marny, a bohaterowie cholernie schematyczni: zwłaszcza nieugięta spacepolicewoman Natasha Henstridge i porządny łajdak Ice Cube. Przyznać muszę, że wątek ich wymuszonej awaryjną sytuacją kooperacji próbował mnie podekscytować, ale to się zupełnie nie powiodło. Genaralnie aktorstwo oceniam tu jako sztampowe i całkowicie pozbawione błysku, który mógłby przyspieszyć tętno. Co prawda, kapitalny w "Przekręcie", Jason Statham stara się ożywić te trupy - o, przepraszam - tę trupę aktorską i atrakcyjną, ale zasadniczą Natashę H., ale zarówno w pierwszym, jak i w drugim przypadku, skutek jest żaden. Nadal czekam na brawurowe sf autorstwa Carpentera, ale mam mocne przeczucie, że się go nie doczekam.