Bez fabuły, niespójne, pocięte, ze źle dobraną muzyką. Jak się leją to z okładem pół godziny i nic z tego nie wynika, jak rozmawiają to się chce sięgnąć po pilota i przewinąć bo poziom dialogów taki, że szkoda czasu. Ja rozumiem, że to miała być produkcja dla niewymagającego widza wychowanego na szybkich grach i nieskomplikowanych historiach, ale mimo wszystko.
To, że zagrał tam John Rhys-Davies jeszcze rozumiem. Dziadek od ładnych kilku lat bierze wiele ról w niskobudżetówkach i w ten sposób jakoś wiąże koniec z końcem. Jeszcze strawię obecność Perlmana i Reynoldsa bo i z nimi jest od dekady podobnie więc przestałem od nich wymagać a staram się pamiętać ich już tylko z ról, w których pokazali poziom.
Ale co tam robi Ray Liotta?! Facet z ukochanych „Chłopców z ferajny”, który pokazał klasę w Phoenix, czy Tożsamości, Szkoda go, podobnie jak Stathama, który może wykwintnymi rolami nie grzeszy, ale niezaprzeczalny potencjał ma.
AK dla mnie 3/10 bo już gorsze widziałem. Chyba, że podejdziemy do filmu inaczej mówiąc: jak na resztę dorobku Uwe Bolla – całkiem niezły …