Od razu trzeba nadmienić, że - jak się okazuje - film został stworzony na bazie gry Dungeon Siege! W ogóle sobie z tego sprawy nie zdawałem, dopóki napisy końcowe mnie nie uświadomiły. No i przyznam, się uśmiałem. Bo o ile film ujdzie w tłoku, to z grą nie ma wspólnego nic, absolutnie NIC. I o ile to nic nowego, to In the Name of the King wyznacza nowy standard filmów o fabule z-d*py.
No ale nieważnie, słówko o filmie - absurd. Zaczyna się całkiem całkiem, a potem śmiechawa. Dosłownie, warto film obejrzeć choćby dla samej poprawy humoru. Bo jeśli tak hamburgery (amerykanie) wyobrażają sobie fantasy, to czeka nas zalew takiego szamba. Kilka momentów jest fajnych, albo przynajmniej na tyle głupich, że zabawnych, więc film można obejrzeć. Ale radziłbym raczej poczekać na DVD i w miarę możliwości wypożyczyć, albo nawet ściągnąć z internetu. Oby tylko mieć możliwość przewinięcia tych koszmarnie nudnych bitew.
Muzyka... szkoda gadać, no może piosenka końcowa się broni.