Kolejny raz słodkie pierdzenie ziemiań, podniosłe przemówienia, peplanie że "We can change" odniosło sukces, ziemia została ocalona. Kiedy w końcu taki temat zniknie z kina? Czy czasem nie fajnie by było obejrzeć takiego typu film gdzie, my ziemianie dostajemy srogo w dupę i kończy się nasza cywilizacja? Odbiegało by to od "Holyłudzkich" standardów kina s-f.
Banalność scenariusza i ckliwe i wręcz żenujące sceny mnie powalały. Jedna osoba, jednostka, która ok, ma w sobie dobro i miłość i bla, bla, bla te inne pozytywne cechy, potrafiła przekonać wysoko rozwiniętą cywilizację do tego że ludzie mogą się zmienić, mogą być lepsi. Przecież już ktoś kiedyś mądry powiedział że "jedna jaskółka wiosny nie czyni". Ta jedna z ostatnich scen, ta pod tym mostkiem w Central Parku, była tak ckliwa, żenująca że oglądając ją chciałem włożyć sobie palec przez oko do mózgu i pokręcić nim. W tej scenie brakowało jeszcze Kota w Butach ze "Shreka" w tej jego niezapomnianej pozie z wielkimi oczami, trzymającego kapelusik w łapkach. Kosmita by totalnie wtedy wymiękł.
Także jak już w temacie napisałem: kolejny mdławy, pro amerykańsko-pokojowy gniot. Blech....