Po niepochlebych komentarzach na filmwebie miałam już trochę podejrzliwe podejście do filmu - siedząc w kinie zastanawiałam się "dobra, kiedy zacznie być beznadziejnie?". Film się skończył, a ja jakiejś specjalnej beznadziei nie dostrzegłam. Oczywiście, motywy kosmitów są lekko nielogiczne, głupota Amerykanów aż boli (przepraszam, ale w tym filmie naprawdę zachowywali się idiotycznie), a w niektórych scenach (zwłaszcza końcówce) brakowało chyba tylko dumnie powiewającej amerykańskiej flagi w tle. Mimo to nie uważam, w przeciwieństwie do większości komentujących na filmwebie, że film był totalnym dnem. Reeves w roli drewnianego kosmity sprawił się całkiem nieźle, ten brak emocji na jego twarzy całkiem do Klaatu pasował. To, że nie chciał/nie potrafił uczłowieczać tej postaci wyszło jej na dobre. Kosmici atakujący ziemię i lądujący w Stanach to oklepany temat, ale tutaj się trochę różnił - nie ma statków strzelających z lasera, a zagładę Ziemianie ściągnęli na siebie sami. Ogólnie mam pozytywne wrażenia (chociaż końcówka trochę je zepsuła).