Nastawiona byłam w sumie nijak, nie oczekiwałam po tym filmie wiele. Zobaczyłam wysoką ocenę, jedną ciekawą analizę sceny, nazwiska Hawke i Washington, więc obejrzałam.
Cóż, Denzela nie umiałam zdzierżyć już po pięciu minutach. Bardzo go szanuję, lubię, ale ta rola była nadzwyczaj pretensjonalna i zbyt mocno przerysowana. Dopiero po seansie dowiaduję się, że otrzymał Oskara za to i w dodatku przegrało tyle aktorów z niesamowitymi kreacjami... A kreacja Denzela? Pozbawiona jakiejś finezji, być może głębszego motywu?
Fabuła tak głupiutka i naiwna... film rozgrywa się w przeciągu jednego dnia, Denzel rozpierdziela wszystko i wszystkich bez konsekwencji, ma wszystko w dupie i okazuje się, że wcale nie wszyscy mają jego. Jedynie Hawke był jakiś autentyczny w tym wszystkim.
Bywają filmy autentyczne, bywają mniej. Bywają i takie, które swoją nieprawdopodobną zadziwiają. I w to się da jak najbardziej uwierzyć. Tylko film nie potrafił mnie przekonać do tego, że to prawdziwe...