Czytając w "Nocnej Zmianie" opowiadanie, na którego kanwie nakręcono ten film strasznie się, że tak powiem prostacko "napaliłem". Czekałem na ten film chyba z 5 dni. Oglądam...zapowiada się ciekawie - dzieci mordują dorosłych mieszkańców Gatlin. Pomyślałem "będzie sieczka".
Następnie akcja siada - i zostaje już tak praktycznie do końca filmu. Burt i Vicky ciągle tylko biegają w mieście a za nimi rozsierdzona horda dzieciaków. Czasem tylko wstawki z pseudo-religii Izaaka, lub tez scenki z charakterystycznym Malachiaszem. To za mało.
Film się ciągnie i ciągnie (Linda Hamilton prawie została zabita) i nagle zbliża się końcówka. Burt podpala (z pomocą małego Hioba) łany kukurydzy i THE END. Oczywiscie HAPPY END. I znów rozczarowanie...w opowiadaniu z tego co pamiętam to Vicky zginęła (niewiem jak z Burtem). W filmie biorą z Gatlin Hioba i Sarę i opuszczają mieścinę. Słabiutki koniec moim zdaniem.
Oczywiscie jest wiecej szczegółów różniących ciekawe opowiadanie S. Kinga z mierną ekranizacją. Ale to już pozostawię bez komentarza :)