Film o scenariuszu opartym na pomysłach międzynarodowych ugrupowań ekstremistycznych feministek, zrealizowany za pieniądze producentów wibratorów oraz firmy Coca-Cola, opowiada historię pewnej kobiety. Kobieta ta nie tylko cierpi na nimfomanię, ale także jest bardzo podatna na sugestie: bez trudu daje się przekonać swej mentorce - obdarzonej życiową mądrością babci - że uznanie seksu za priorytet jest całkowicie normalne, a jeśli ktoś myśli inaczej, to znaczy, że jest męskim szowinistą pragnącym ograniczyć wolność kobiet. Pozbawiona sensu i spójności fabuła w subtelny sposób przemyca propagandę antymałżeńską i proaborcyjną. Aktorzy w poruszający sposób partaczą swe role, w czym szczególnie wybija się główna bohaterka i jej mimika twarzy nieustannie przywodząca na myśl problemy trawienne. Jedynie nagość mogłaby stanowić w tym filmie jakąś atrakcję, jednak po pierwszych pięciu minutach przestaje robić jakiekolwiek wrażenie.
hehe ciekawa uwaga.... zgadzam sie w 98%, zastanwiam sie tylko po co takie filmy sa krecone... film generalnie mial opowiadac o tym (chyba) ze w zyciu powinno sie robic to czego sie pragnie, nawet jesli jest to przyslowiowe puszczanie sie, mi jednak ten pomysl jakos nie podszedl, a porownanie burdelu do małżeństwa to juz bylo przegiecie i bylo niesmaczne po prostu. Tak czy siak bardzo podoba mi sie uwaga o babci, hehe jakas stara kur*a bedzie mowic co jest dobre a co zle, smiech na sali. 3/10
Albo jesteś moją sąsiadką, która podgląda ludzi na ulicy zza firanki w przerwie na reklamę, i stąd czerpie wiedzę o życiu, albo nikt Ci jeszcze nie zrobił dobrze ustami. Moralność mieszczańska... Bujaj się, po prostu.
Lepsza moralność mieszczańska niż brak moralności w ogóle, to jedno.
A drugie, że film był po prostu kiepski i niesmaczny.
tak apropo niesmaczności.
w tytule jest słowo "nimfomania" więc jeśli brzydzi Cię seks to po co wybrałas taki film?
Gdzie napisałam, że brzydzi mnie seks?
To, że niektóre sceny erotyczne to było przegięcie to tylko niewielka część "niesmaczności". Niesmaczna była przede wszystkim nachalność tego filmu (o czym wspominam w tym i kilku innych wątkach) i dorabianie ideologii do fascynacji seksem.
A robienie dobrze ustami ani nawet patrzenie zza firanki niewiele ma tu do rzeczy. Nie trzeba być niedopieszczoną sąsiadką, żeby być przeciw aborcji i nie trawić filmów, które w żałosny sposób próbują przepchnąć poparcie dla niej i innych tego rodzaju "nowoczesnych" idei.
Nie rozumiem skąd ten cudzysłów.
Poza tym, że film przedstawia inny punkt widzenia niż Twój, co było w nim kiepskie albo żałosne?
Nie wydaje mi się, że film reprezentuje "brak moralności", po prostu wybiega poza pewien schemat moralny. Ja go nazwałam mieszczańskim, w skrócie, ale kryje się za nim pewna tendencja do tworzenia jednorodnej masy ludzi, którzy budują swoje poczucie bezpieczeństwa i przynależności do danej grupy społecznej, izolując i spychając poza granice wyznaczone przez ową moralność, wszystkich "nie podporządkowanych". Jesteś jak strażnik tego porządku, zamiast się zastanowić nad przesłaniem całej tej historii, szybko ometkowujesz i wypierasz podobne treści, bo nie są zgodne z systemem moralnym, który daje Ci poczucie kontroli nad rzeczywistością wokół Ciebie i nas sobą samą.
Myślę, że akurat ten system oparty jest na tradycyjnym pojęciu wspólnoty i stosunków społecznych. Musi zostać zreorganizowany ze względu na to, ze totalnie nie przystaje do nowoczesnych idei indywidualizmu i kreowania własnej biografii (film porusza właśnie te tematy, aborcja jest jednym z epizodów, który stanowi dla Ciebie wygodny punkt zaczepienia).
Jestem po stronie tych idei, Ty po stronie innych, czaję to i nie mam do Ciebie o to pretensji. Wkurza mnie tylko, ze jak czegos nie jesteś w stanie pojąc, to się do tego publicznie przyznajesz, potem wysuwasz z tego całkiem nielogiczny wniosek, że skoro nie rozumiesz, to jest to nie zrozumiałe w ogóle, więc jest to bełkot, film jest żałosny. A potem na dodatek umieszczasz jego całe przesłanie po ciemnej stronie mocy, razem z aborcją, eutanazja, prostytucją, kazirodztwem i wszystkimi tymi hasłami, które służą Ci za etykiety.
Nie jesteś dobrą recenzentką filmów, co nie odbiera Ci głosu, oczywiście, ale chcę żebyś sobie zdała sprawę z tego, że horyzont Twojego świata masz za płotem.
Dziękuję za analizę psychologiczną. Niestety nie była trafiona. Nie chodzi o to, że film jest niezrozumiały, bo jest jasny jak słońce, wręcz zbyt jasny. Jedyne, co starałam się przekazać w moim pierwszym poście (potem może trochę zboczyłam z tego toku myślenia i nie uzasadniłam pewnych argumentów, ale cóż, nikt nie jest idealny), to, że film porusza dany temat i przekazuje daną ideologię w sposób nachalny i uniemożliwiający dyskusję. Nieważne, jakie idee przekazuje ten film: można uznać, że chodzi o bycie sobą (co można powiedzieć o wiele ładniej i ciekawiej), a można stwierdzić, że to pochwała onanizmu (o czym też na pewno można zrobić ciekawszy film). Chodzi przede wszystkim o sposób ich przekazania - tendencyjny, jednostronny i nieobiektywny. To, że poglądy bohaterki są zupełnie różne od moich oczywiście miało pewien wpływ na moją ocenę filmu, ale, powtórzę po raz kolejny, nie o same poglądy tu chodzi, ale o sposób ich przekazania. Zresztą, jak to można zrozumieć z mojego pierwszego posta, aktorstwo i zdjęcia też, moim skromnym zdaniem, pozostawiają wiele do życzenia.
Mogło to wyglądać inaczej w kolejnych postach (za bardzo skupiłam się na samej warstwie ideowej, co doprowadziło do Twojej nadinterpretacji), ale to tylko kwestia emocji, jakie wywołują we mnie agresywne odpowiedzi.
To Twój komentarz do filmu jest jednostronny, nieobiektywny i tendencyjny. To, że uważasz, że zrozumiałaś przesłanie ("pochwała onanizmu"-wtf?!, że moja analiza, mało psychologiczna, tak szczerze, jest niezbyt trafiona tylko potwierdza Twoją jednostronność. Ciasny horyzont, powtarzam. Nawet nie wiesz, że czegoś nie wiesz. Dla Ciebie świat jest ogarnialny i uporządkowany według pewnych konwencji.
Najlepsze są te zastraszające hasła, którymi rzucasz jak kaktusem w ciemność pustyni: aborcja, feminizm (ekstremalny, w dodatku), onanizm- jak w kościelnym kazaniu.
O technicznej stronie filmu nie będę z Tobą dyskutować, bo się nie znam na tym, podobnie jak Ty. I podobnie jak Ty mogłabym jedynie strzelić z d wziętym zdaniem, ze coś tam jest kiepskie a coś tam mi się nie podoba.
No i widzisz- film niby uniemożliwia dyskusję, a jednak- dyskutujemy, prawda? I to nawet Ci powiem, że ten film wybitnie skłania do dyskusji, nie tylko po jednej stronie barykady.
Po pierwsze, to nie ja tworzę barykadę, to Ty ją tworzysz. Ja wyrażam swoje zdanie o filmie, a nie o jakiejkolwiek grupie. Ty za to równo po mnie jeździsz, choć jedyne co o mnie wiesz, to, że jestem przeciw aborcji. I nie wiem, czy zauważyłaś, ale Twoje posty jakoś nie dotyczą filmu.
Po drugie, chyba zapomniałaś z lekcji polskiego, co to jest sarkazm i hiperbolizacja (na których opiera się mój pierwszy post), poza tym nie widzisz pewnej subtelnej różnicy między niezobowiązującą, nieoceniającą uwagą służącą za przykład (pochwała onanizmu) a argumentem (sposób przekazania idei). No cóż, skoro tak, spróbuję wyrazić swoje myśli jeszcze raz, łopatologicznie i może nieco uzupełniając, cobyś miała pełny obraz swego wroga (bo zapewne zaliczyłaś mnie już do tej szacownej grupy).
Poszłam na film, bo
-lubię kino hiszpańskie,
-byłam ciekawa podejścia do problemu,
-nie czytałam książki, ale streszczenie filmu wydawało się intrygujące.
Rozczarowałam się, bo
-o wiele więcej oczekuję od kina hiszpańskiego,
-podejście do problemu było po pierwsze niekonsekwentne (jak nimfomanka wytrwała w monogamii z facetem, który był do niczego w łóżku?), po drugie wcale nie pokazało problemu jako czegoś wyniszczającego (w chwilę po odejściu z burdelu widzimy przecież bohaterkę niezwykle szczęśliwą, bez śladu skutków jakiegokolwiek uzależnienia). Zakończenie, zdaje się, miało nasuwać jednoznaczną myśl, że jest to nadzwyczaj pozytywne zjawisko. Nie znam się na nimfomanii, ale skoro jest uzależnieniem, to na pewno nie działa na człowieka aż tak zbawiennie. Czym innym jest fascynacja seksem, a czym innym dorabianie do tej fascynacji ideologii.
-streszczenie filmu, które czytałam, ominęło fragmenty fabuły, które zwyczajnie mnie śmieszyły.
PS. Co do mojego "ciasnego horyzontu": mówiąc coś takiego stawiasz się w bardzo złym świetle. Brzmi to tak, jakbyś każdego, komu nie spodobał się ten film, kwalifikowała do grupy ograniczonych umysłowo. Czyli: kto nie jest z Tobą, jest przeciwko Tobie, istnieją dla Ciebie tylko dwie strony, między którymi widzisz mur (a mury potrafią ograniczać horyzont). Uwierz mi, między tymi dwoma skrajnymi stronami jest naprawdę o wiele więcej.
Nie jest tak, że tych, którym się nie spodobał film, zarzucam "ograniczenie umysłowe". Jak sama zauważyłaś, jeżdżę po Tobie, nie po wszystkich, którym się nie podobało.
Poza tym wszystkie te uwagi, które kierujesz w moją stronę w dwóch ostatnich postach, wcześniej ja skierowałam w Twoją, formułując je nieco inaczej. Myślę, że ich nie zrozumiałaś.
Poza tym Twój język jest bardzo nieprecyzyjny i trudno się oprzeć na argumentach typu: "spodziewałam się więcej po kinie hiszpańskim", rekonstruując Twój punkt widzenia.
Moje słowa są skierowane do Ciebie, nie do tych, którzy rzeczowo uzasadniają swoje negatywne zdanie o filmie. Dajmy na to ludzie, dla których film okazał się estetycznie nie do zniesienia, sceny seksu z butelką coli są szokiem, formułują jasny przekaz: "granica respektowanych przeze mnie norm zachowania w praktykach seksualnych, została w tych scenach przekroczona i nie akceptuję tego, mój odbiór obrazu był czysto emocjonalny".
Ty natomiast chcesz obnażyć jakiś polityczny mechanizm, ukryty między wierszami- propaganda proaborcyjna ekstremistycznych feministek. To jest nie do obronienia.
Oprócz tego, że żaden z Ciebie demaskator, nie potrafisz się odnieść również do moich wypowiedzi w podobnym stylu, w jakim ja odnoszę się do Twoich. Nie wiem czemu próbujesz wskoczyć w mój tor, zauważ, ze po prostu powtarzasz w innych słowach to co ja już wcześniej napisałam, w dodatku nietrafnie celując, bo gdybyś naprawdę zrozumiała to co pisałam, mogłabyś mi zarzucić inne rzeczy- np. zbytnie przywiązanie do ideologii indywidualizmu.
Według mnie przesłaniem filmu jest to, że nie ma jednej drogi samorealizacji w sferze seksualnej. Że samorealizacja w monogamicznym związku z drugą osobą, jest jedynie upowszechnionym, dominującym modelem, poza który można wybiec, pomimo tego, że niestandardowe zachowania nie są aprobowane, a nierzadko są piętnowane przez społeczeństwo. Że każdy ma możliwość układania swojej biografii według własnych potrzeb.
Gdzie widzisz mur? Przecież nie wartościuję żadnego ze stanowisk- ani mainstreamowego ani tego seksualnego undergroundu, który w filmie domaga się "zalegalizowania".
Trochę mi głupio, ze pisze takie długie posty, para w gwizdek.
Nie ma zrozumienia z żadnej ze stron w tej dyskusji, więc odniosę się tylko do fragmentu dotyczącego samego filmu.
Film porusza temat swobodnego wyboru drogi samorealizacji seksualnej, ok. Problem polega na tym, że nie pokazuje (a przynajmniej, moim zdaniem, niewystarczająco) konsekwencji wyboru danej drogi. Ja widzę w nim negatywny obraz związku monogamicznego i wyidealizowany (tak, wyidealizowany, bo cierpienia i kłopoty bohaterki wydają się być sprawą poboczną, nie pozostawiają na niej piętna) obraz poligamii. Dodatkowo mamy stanowczo przerysowany obraz mężczyzn, którzy w większości, z takich czy innych powodów, nie nadają się do stałego związku. Dla mnie to nie jest propagowanie swobody wyboru, tylko propagowanie tego właśnie niestandardowego modelu. I proszę mnie dobrze zrozumieć, celowo używam słowa "propagowanie", co oznacza ukazanie go jako lepszej drogi niż monogamia. Powiedzenie, że moja droga jest lepsza, niż droga większości. Wydaje mi się to dosyć infantylną i - niestety, niezmiennie - ekstremalną formą walki(?) o tę swobodę. Przykro mi, ale nie widzę i raczej nie uda mi się zobaczyć w tym filmie obiektywizmu, czy choćby rzetelnego podejścia do sprawy.
naruszanie tabu nei wystarczy, żeby film już był dobry, reżyser myślał, że wystarczy. Niestety wszystko wyszło żałośnie. Znacie takie uczycie, że coś jest tak żałosnego, że aż samym za to wstyd? Tutaj właśnie tak miałem. A końcówka to jest po prostu majstersztyk. Straszne, chyba najgorzej wydane 30 zł w moim życiu.
A moje 44zł :( Poszłam wczoraj na to z narzeczonym... Mysłałam, że to
będzie jakaś komedia romantyczna przedstawiająca nimfomanke i jej
perypetie. Nie sądziłam jedna, że będzie to aż taki przekaz... Po chyba
15 minutach (a mianiowicie po scenie z buteleczką...) wyszliśmy. I może
dla fabuły bym wytrwała, ale jakoś nie kręcą mnie takie sceny...
Może wypadałoby przeczytać coś o filmie zanim się na niego wybierzesz...zwłaszcza, że jak wół w kategori gatunek stoi: DRAMAT........
hm,przepraszam,ze pytam,ale...masz jakies problemy z osobowością? czy nie jesteś aby nadwrażliwa? przeciętny człowiek wytrwa (o zgrozo) scenę z wkładaniem szklanej butelki w pochwę.Proponuję psychologa.Bo w życiu zobaczysz jeszcze o wiele obrzydliwsze rzeczy,gwarantuję.
ps. to,że "nie kręci" Cię jedna scena to troszkę infantylny powód,żeby uciec z kina:)
komedia + nimfomanka.
a co można zabawnego znaleść w nałogu?
Problemów z osobowością nie mam. Wrażliwa jestem ale nie nad....
Rozumiem, że w życiu zobacze jeszcze niejedno i niejedno widizałam, ale
sama nie będe się wsadzać w coś takiego.... A sceny te nie kręciły mnie
od początku flmu (ta z butelką przeważyła). Napisu "dramat" na plakacie
nie zauważyłam, ponieważ seans już się zaczął i się spieszyłam. A co do
nałogów, to bywają filmy, w których podchodzi się do tego ze śmiechem i
humorem...
Film jest genialny, a do tego wcale nie zbyt ciężki i trudny w odebraniu i zrozumieniu wartości jakie przekazuje. W ogóle więc nie rozumiem wypowiedzi typu "niespójna fabuła bo niby była nimfomanką, a była długo z facetem, który nie potrafił jej zaspokoić". W filmie raczej nie chodziło, wbrew temu co większość uważa, o pieprzenie. Odważnie przedstawione sceny miały za zadania zhiperbolizować, uwydatnić samotność bohaterki w świecie, której jedynym sposobem na udany kontakt z mężczyznami był seks. Co do jej faceta, to była z nim bo go pokochała - sama przecież się dziwiła, że miłość potrafi jej zastąpić seks. A było tak, ponieważ wcześniej nie kochała żadnego mężczyzny, jej "pierwszy raz" był raczej z fascynacji i ciekawości niż z miłości. Zaczęła więc od złej strony. Zamiast najpierw nauczyć się rozmawiać i kochać, nauczyła się najpierw "pieprzyć". A że ogólnie rzecz biorąc jest to dużo prostszy, ale i o wiele mniej satysfakcjonujący sposób na kontakt z mężczyznami, ciągle szukała takiego, z którym zaczęła by od wspaniałego seksu (bo to bardzo dobrze umiała), a później skończyła na małżeństwie i dzieciach. I na tym polegał jej główny problem, bo rzadko który facet (jak było pokazane w filmie) po jednonocnej przygodzie będzie chciał się od razu żenić.
Co do porównania prostytucji do małżeństwa, to uważam, że było ono idealnie użyte w odniesieniu do kontekstu filmu. Bo jak widać Valerie przeżyła z klientem to co ze swoim narzeczonym(?). Najpierw oboje się nią zachwycali i mówili jaka to ona nie jest doskonała, a później ją zranili jak tylko mogli najbardziej (narzeczony - umówił się z dziwką po wcześniejszych awanturach Valerie, że niby śpi ze swoim szefem, a klient - zgwałcił ją).
Co do proaborcyjnej propagandy to film tylko pokazał jak w takiej sytuacji czuje się kobieta - Valerie chciała popełnić samobójstwo przez mężczyznę, który ją tak mocno zranił, a do tego nosiła w sobie jego dziecko, którego on się wypierał - wiedziała już, że w przyszłości nie będzie mogła na niego liczyć.
Co do babci to była to kobieta niezadowolona z własnego życia bo wyszła za mężczyznę, którego nie kochała - dlatego wciąż powtarzała Valerie żeby korzystała z życia - bo sama tego nie zrobiła.
Podziwiam tych, którym chciało się to czytać :P
Jak dla mnie ten film też był nudny. Realizując go reżyser skupił się chyba tylko na watkah erotycznych, wszystkie poza nimi wieją nudą i są beznadziejne., erotyczne zresztą po poczatku filmu też się nudza. Główna bohaterka ma jakąś historie ale historie tak banalną i tak beznadziejnie pokazaną że film wcale nie jest ciekawy .. słaby dla mnie.