Byłam dzisiaj w kinie, zupełnie nie wiedziałam na jaki film idę, w sali coś tam mi się przypomniało, że była jakaś reklama w tv, która porównywała ten film do dziennika Bridget Jones i pamiętnika gejszy... Pomyślałam że ok, jakiś Amerykański film, może być na "spontaniczne niedzielne przedpołudnie" więc bez większych oczekiwań usiadłam i czekałam. No zdziwiłam się jak okazało się że to film Hiszpański...
Ale do rzeczy... (od razu zaznaczam, że nie czytałam książki) film nudny, przewidywalny, a przede wszystkim - jakiś taki pseudo-głęboki... Tak naprawdę to nie wiem czy traktować to jako lekki film, który miałby być opcją na poprawę humoru (lub nawet dodać wiary w siebie czy cokolwiek huhu...), czy jako dramat przedstawiający zepsucie i okrucieństwo człowieka? możliwe, że po prostu jestem za mało wrażliwa czy wyprana z empatii, ale moment kulminacyjny filmu, w którym bohaterka odkrywa "prawdę o życiu" (bla bla bla?) mnie śmieszył, tak samo jak "Kochaj i Tańcz"...
Widać, że postarano się aby sceny miłosne/erotyczne wyglądały jak najbardziej możliwie realistycznie i przekonująco, może to być plus, bo to takie no nawet nowe w kinie, ale mnie to trochę nudziło. Albo za dużo tego, albo to ja nie jestem przyzwyczajona hm. I jeszcze taka refleksja - w filmie dość drastycznie oddzielono miłość od seksu -> co prowadzi do kolejnej refleksji - Mam wrażenie, że kontrowersyjność i ogólnie nowatorskość jest tu wpakowana na siłę, przez co staje się nienaturalna i nieprzyjemna.
Film "stara się" dawać do myślenia, ale trochę nie tędy droga... Jest napakowany oklepanymi motywami, postacie są przedstawione powierzchownie, na końcu zaserwowano Wielkie Niedomówienie, które według mnie uniemożliwia ostateczną ocenę głównej bohaterki, eh...
Ogólnie nie polecam, Do kina trochę szkoda czasu i pieniędzy, a w domu to osobiście w połowie stwierdziłabym że na pewno mam coś ciekawszego do robienia...