1) jeden z moich ulubionych aktorów - Depp;
2) piękna Amber Heard - ach... chyba się w niej zakochałem :);
3) scena, gdy jadą Fiatem 500 po wyjściu z aresztu :).
Mimo nieprzychylnych ocen postanowiłem, że go obejrzę. Zawiodłem się. Dla mnie film o... niczym. O miłości? Może. O przekrętach? Nic na to nie wskazuje, by do nich doszło? O życiu portorykańczyków? Nie.
Obejrzałem, dałem ocenę 5 ze względu na wymienione 3 wyliczone przeze mnie aspekty. Nie pochłonął mnie ten film i ciężko mi się go do końca oglądało.
A zaczęło się naprawdę z przytupem. Alkohol, chaos i beztroska. Śmiałem się co chwila. Gdzieś już od połowy filmu nie było z czego.
Kilka świetnych dialogów, np. w scenie przy rowerze wodnym Kemp mówi w myślach "Po co się zjawiła? Tak dobrze mi było bez niej". A potem scena rozbicia rzędu butelek trunku, na torze do kręgli.
Wolski zrobił świetny obraz i kilka chwytliwych ujęć.
Czar prysł, gdy akcję zastąpiły moralizujące dialogi o wygraniu wojny, która nie zdążyła wybuchnąć. Tak naprawdę jedynym plusem filmu jest równowaga pomiędzy ukazaniem stron konfliktu. Nie ma ty wyraźnie złych i wyraźnie dobrych postaci. Pokazano, ze i biali krwiopijcy i skorzy do bijatyk miejscowi, mają swój udział w szczerzeniu patologii na wyspie.
Dobrze powiedziane. Ja bym jeszcze dodała punkt czwarty: rola Giovanniego Ribisi (Moburg), szczególnie scena, w której przemówieniem Hitlera przerywa wielką, dwuwymiarową miłość naszych gwiazdek. Oprócz tego film dłuży się okropnie, i nie, nie kocham strzelanek i kocham dramaty psychologiczne, po prostu wiem trochę, jak powinny wyglądać sceny, a w "dzienniku" są one zatrważająco nierytmiczne, niewyważone, skupiające się na buzi Deppa (pięknej bo pięknej, ale bez przesady), oraz, co najgorsze, cały czas takie same. Żadnego zaskoczenia, żadnych zrywów rytmu, które miałyby coś znaczyć. Po prostu trwamy, słuchamy, patrzymy i jakoś dochodzimy do końca, gdzie uderza nas na chwilę bardzo mocna scena z finałowymi słowami Kempa, która niestety nie jest w stanie zatuszować niesmaku w ustach. Z żalem 5/10, bo po "Fear and Loathing in Las Vegas" liczyłam na kolejną udana ekranizację Thompsona. Przeliczyłam się.