Podobno Depp odnalazł rękopis Rum Diary w mieszkaniu swojego przyjaciela Thompsona i namówił Robinsona na nakręcenie filmu. Po obejrzeniu mam wrażenie, że film bardziej przypomina laurkę od Johny'ego dla pisarza niż tłusty obraz. Bez fajerwerków.
Z tego co wiem to Depp wraz z Thompsonem przeglądając różne notatki Huntera natknęli się na ten rękopis. Johnny był tak zachwycony, że zaczął namawiać autora na ekranizację. Depp wspominał o tym w jednym z wywiadów promujących "Dziennik zakrapiany rumem".
Wszyscy się nagle przyczepili do laurek, a ja twierdzę, że laurki są potrzebne i będę ich bronił. Laurkowość zupełnie mi nie przeszkadzała podczas seansu, a nawet podobała się.
Oczywiście nie twierdzę, że wszystkie filmy mają być od tej pory laurkami, ale jeśli od czasu do czasu takowe powstaną to chyba nic się nikomu nie stanie?
Z tego co pamiętam Depp nie jeździł w niej konno, w pełnej płytówce i z kopią w łapie?
Wybacz,ale dla mnie adaptacja to jest Las Vegas Parano Gilliama, a nie, ten film który ma zbyt dużo nie potrzebnych zmian.
Jeśli chcesz mi wmówić swoją prawdę, to tracisz czas. Dla mnie ten film to rozczarowanie i spaprana adaptacja.
Prawda jest jak dziura w dupie, każdy ma swoją. Śmiem tylko zauważyć, że to raczej ty wmawiasz mi swoją prawdę, ja napisałem co myślę, a ty zacząłeś coś pisać o rycerzach (dobrze, że nie Okrągłego Stołu) i że adaptacja nie jest adaptacją.
Także posługując się terminologią przedszkolną: "To ty zacząłeś!"
PS. Ale koniec końców przyznałeś, że to adaptacja (spaprana czy nie), więc jakąś tam satysfakcję mogę odczuwać.
Świruję, nie ma co się spinać, pozdro.
Tyle że to nie adaptacja tylko film na motywach powieści, co było napisane na początku filmu ;) No, ale nie będę się kłócić bo mi się po prostu nie chcę.
Zawsze myślałem, że na tym właśnie polega różnica między adaptacją i ekranizacją, że ta pierwsza jest "tylko na motywach powieści" a druga jest wiernym przełożeniem książki na film.