Dużo osób narzeka na zbytnią cukierkowość i że to romansidło, a ja w zasadzie przez cały film nie zwróciłem na to uwagi.
Podobało mi się, że wilk pojawia się dopiero po 40 minutach filmu, a do tego czasu nie wiemy czy tak naprawdę nawet istnieje (w końcu nie pojawiał się przez 20 lat, może ktoś się pod niego podszywał). W pewnym momencie można nawet pomyśleć, że wszystko zostało ukartowane przez Salomona, któremu jest to na rękę - wraz ze swoją świtą jest niesamowitą postacią - dawno nie widziałem tak egzotycznego pomieszania wątków. Inkwizycja z mitologią i krucjatami? Dobra mieszanka! Salomon ze słoniem bardzo przypominał mi króla Hyperiona z Immortals ze swoim bykiem.
Kiedy dowiadujemy się, że wilkołak faktycznie istnieje, zaczynamy zastanawiać się kto nim jest. Film wprowadza klimat niepewności podobny jak w The Thing, każdy jest podejrzany, bo o wilkołaku mamy tylko jedną informację - ma brązowe oczy (czyli jak wszyscy w wiosce oprócz głównej bohaterki).
Zakończenie raczej mnie zaskoczyło, więc też na plus.
Uważam, że gdyby wprowadzić więcej okrucieństwa, czy seksu film nic na tym by nie zyskał, a wręcz stracił aurę tajemniczości i chemię między bohaterką a jej zalotnikami. No i wbrew pozorom jest bardzo mroczny, to że 1 koleś ma ułożoną fryzurę i są ładne kobiety, nie oznacza, że w filmie się nie morduje bez powodu i nie torturuje. Nie klasyfikowałbym tego jako horror, ale dla porównania, ostatnio oglądałem Hansel I Gretel i mimo większej ilości nagości i tony flaków był lekki i przyjemny. Porównywać to do Zmierzchu to zbrodnia.
Trzeba też wspomnieć o świetnie wpasowanej muzyce i pięknych sceneriach.
Żeby nie było tak słodko, brakowało mi tu jakiegoś wątku pobocznego (Claude, Roxanne, młody sługa boży), albo jakiejś skrywanej tajemnicy miasteczka np. dlaczego wilkołak polował akurat tam.