Przeglądam te komentarze tutaj i pod szwedzkimi filmami i generalnie na usta ciągle
ciśnie mi się tylko jedno - WTF?
Mam mocne wrażenie, że wiele osób podnieca się szwedzką wersją z dwóch powodów:
1. Nie czytali książki,
2. Lubienie kina nie-z-hollywood jest modne.
Ad.1. Przeczytałem trzy tomy Millennium i dzięki temu rozumiem o co w ogóle chodzi.
Gdybym nie czytał książek, to generalnie nie rozumiałbym połowy tego co dzieje się w
filmach, bo wiele rzeczy tam zostało pominiętych, spłyconych, zmienionych, wątki
"wyskakują" z niczego, bez ładu i składu: groźby wysyłane mailami do Eriki w 3 części,
pojawienie się grupy rządowej prowadzącej dochodzenie ws. Sekcji, włamywanie się do
komputerów przez hakerów, powiązanie pomiędzy Dagiem/Mią i Lisbeth, pojawienie się
policjantów (Bublanski, Modig, ...) w rządowej grupie śledczej, rola Armanskiego, rola
Palmgrena, ... - mógłbym tak długo. Jestem w 99% pewien, że gdybym nie znał książek,
to z filmów zrozumiałbym dużo mniej (żeby nie powiedzieć, że nic). Co więcej - w filmach
szwedzkich względem książki zostało zmienione BARDZO DUŻO. Owszem film to film,
książka to książka, nie muszą być takie same, ale ja mówię o istotnych wątkach: Lisbeth
została wciągnięta do poszukiwań Hariet w zupełnie inny sposób, Henrik znał się z
Armanskim, Mikael został przekonany do poszukiwań Hariet obietnicą dowodów na
Wennerströma, Martin zginął w zupełnie inny sposób (samobójstwo, a nie przypadkowy
wypadek), wszystkie romanse Mikaela, zagadka liczb Hariet została rozwiązana przez
kogoś innego, siostra Hariet (Anita) żyła, Ronald ukradł gangowi pieniądze (dlatego go
zamordowali), redakcja Millennium blefowała w sprawie dowodów, sabotowanie (czy
może "sterowanie") śledztwa policyjnego przez Sekcję, przenosiny Eriki do innej gazety,
... - tutaj również mógłbym wymieniać w nieskończoność. Nie mówiąc już o tak oczywistej
sprawie, że w szwedzkich filmach postacie w ogóle nie mają żadnych uczuć i psychiki,
szczególnie w 2 i 3 części to takie robociki...
Ad.2. Szczególnie widać to w zachwytach nad szwedzką wersją, a jak można się
podniecać filmem z aktorstwem na poziomie serialu-tasiemca? W tych filmach
(szczególnie 2 i 3 cześć) nie ma w ogóle emocji, akcja skacze bezładnie po wątkach,
których związek przyczynowo-skutkowy jest zrozumiały tylko dla osób które znają książkę,
itp., itd., etc. - patrz punkt 1. Poza tym - jak można oceniać film (amerykański), którego się
nie widziało? Jak można oceniać, skoro druga i trzecia część amerykańska jest jeszcze
daleka od powstania? Jak można mówić o tym, że "hollywood jak zwykle polukrowąło i
wyidealizowało postacie", skoro tak właśnie stało się w wersji szwedzkiej, ale żeby to
zobaczyć trzeba by przeczytać książkę:
- smutek Mikaela gdy dowiedział się, że Lisbeth pozwoliła zginąć Martinowi (a w książce
w ogóle nie było sprawy, bo Martin zabił się sam) pokazuje jak bardzo wspaniałomyślny
był Mikael,
- pominięcie wszystkich romansów Mikaela (czterech? Cecilia, Erika, Monica, spłycony
wątek z Lisbeth) co pokazuje go w lepszym świetle, a nie jako gościa w kilku nic-nie-
znaczących związkach, co szczególnie istotne jest w przypadku Eriki, która ma męża
(heloł!),
- prokurator Ekstrom w książce daje się manipulować Sekcji dużo bardziej (karierowicz),
- Ronald w filmach ukazany jest tako osiłek-tępak, a w książce jest dużo większym
psychopatą, a nie tępakiem,
- rozmowa Lisbeth z jej matką pod koniec pierwszej części to normalnie lukier idealny,
matka Lisbeth w książce była, że tak powiem, offline i żadnych płaczów nad ojcem-
mężem nie było,
- ...
To po prostu bardzo modne mówić, że się ogląda "lepsze nie-hollywodzkie" filmy.
O wyglądzie postaci i ich dopasowaniu do filmu tylko pokrótce:
- Ronald w filmie wygląda co najwyżej na dziadka Lisbeth, a nie na jej brata w wieku lat
35,
- Erika, w książce przedstawiona jako bardzo atrakcyjna, w filmie nie do końca taka jest,
- Mikael i Erika są starsi niż można by oczekiwać po książce.
Reasumując:
- jeśli ktoś czytał książkę, to ciężko mi zrozumieć jak mogą mu się podobać szwedzkie
filmy, z powodów podanych powyżej (niezgodność w istotnych wątkach, wypranie postaci
z emocji i wycięcie relacji między nimi, wyskakiwanie wątków "z nikąd", ...),
- jeśli ktoś nie czytał książki, to ciężko mi uwierzyć, że osoba taka była w stanie zrozumieć
to co dzieje się w szwedzkich filmach, z powodów podanych wyżej (wyskakiwanie
wątków "z nikąd").
Tyle. Teraz czekam na wersję amerykańską, oczekiwania mam bardzo wysokie, trailery
są świetne, mam nadzieję, że się nie zawiodę.
4\/3!!
A ja mam nadzieję,że amerykańcy powalą mnie na kolana swoją ekranizacją. Po przeczytaniu trylogii i obejrzeniu szwedzkiej wersji myślałam,żę padnę,to było coś okropnego. Wypowiadałam się na ten temat pod szwedzką ekranizacją. Nie zawsze podoba mi się amerykańskie spojrzenie,ale mam nadzieję,że tym razem nie skiepszczą tak jak Szwedzi i,że chociaż oni przeczytali książki. Sądząc po tym jak Szwedzi pokazali swoją wizję Millenium,można odnieść wrażenie,że przeczytali po 1 rozdziale z początku i z końca każdej części. Więc tak jak ty kolego z niecierpliwością czekam na tę wersję
Kurde, mialem zamiar obejrzeć szwedzką trylogię do piątku (kiedy to wybiorę się na film Finchera), ale po przeczytaniu tego co napisałeś, nie mam na to najmniejszej ochoty i zrobię to chyba dopiero po "Dziewczynie z tatuażem", o ile w ogóle :D
Z tym drugim punktem, dotyczącym wychwalania nie-hollywodzkich produkcji ponad wszystko, oczywiście się zgadzam, strasznie mnie to denerwuje.
To są moje oceny filmów (nie trzeba się z nimi zgadzać):
- Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet - 6+/10
- Dziewczyna, która igrała z ogniem - 4/10
- Zamek z piasku, który runął - 5/10
Oceny te można interpretować na różne sposoby.
Najlepiej jak sam zobaczysz i ocenisz.
Nie można porównywać filmu z książką. Przykładem jest choćby Lot Nad Kukułczym Gniazdem. Co z tego że gorszy od książki jak jest jednym z najlepszym filmów w historii kina. Ogarnijta się bo nie wieta co robita!!!
A gdzie ja napisałem, że porównuję z książką. Oceniam tak filmy jako filmy, a nie "w porównaniu do powieści".
a ja się z tobą nie zgadzam :P nie czytałam jeszcze książek, ale szwedzkie filmy ogólnie mi się bardzo podobały i zrozumiałam, o co w nich chodziło :P one się trzymały kupy w miarę i dało się zrozumieć, co się dzieje... tylko w ostatnim trochę namieszali i było trudniej, ale to nie problem. Nie zgadzam się, że nie było emocji !!! mi się, wydawało, że bohaterowie po prostu tak dziwnie okazują emocje, jak na Szwedów przystało :P Poza tym aktorzy w szwedzkiej wersji fajnie zagrali na pewno Noomi Rapace i Michael Nyqvist, a inni fajnie "latali w tle" :P Ja tam po prostu lubię takie "normalne" filmy, w których się dużo gada i mało wali po mordach... takie powolne i senne kino skandynawskie ma swój urok.
Poza tym to osoby, które nie czytały książek nie mają wg ciebie prawa komentować filmów ?! jak będę mieć czas to przeczytam, ale wiem, że filmy NIGDY nie oddadzą wszystkiego tak jak byśmy sobie chcieli, więc oceniam je po tym jak się oglądało.... Ogólnie trzymają się sensu książek, więc jest O.K. takie tomiszcza zekranizowane dosłownie to by chyba trwały po 5 h każde... A nawet Władcy Pierścieni nie udało się zrobić idealnie... Nie przesadzajmy...
Poza tym ciesz się, że "Lubienie kina nie-z-hollywood jest modne" ludzie zaczynają interesować się różnorodnym kinem a to świetnie :D
A Hollywood ostatnimi czasy nie ma za bardzo się czym chwalić, więc się ludziom nie dziwię....
Jako osoba która poleciła Freddie'mu tą trylogię muszę ją obronić ;]. Powinniśmy zastosować inną ocenę dla filmu jako ekranizacji powieści, a inną jako dla historii opowiedzianej przy pomocy ruchomych obrazów i dźwięku. Pierwszej oceny nie wystawię gdyż nie czytałem książki - z Twojej opinii (95% tego co napisałeś to porównanie filmu z książką?) rozumiem że jest niska. Druga natomiast wiadomo.. każdy lubi co innego, kwestia gustu, bla bla bla...;). Osobiście oceniam film wysoko ponieważ oglądając trylogię bardzo dobrze się bawiłem. Nie miałem problemów z powiązaniem wątków i nie zauważyłem żeby brakowało wyjaśnienia jakichś motywów ( z wyjątkiem ostatniej sceny 3 części - tam brakowało czegoś ale już nie pamiętam czego dokładnie). Co do gry aktorów to także nie zauważyłem żeby była gorsza od tych z "holiłudu". Mi osobiście bardzo odpowiadała. Być może faktycznie jest coś w tym że fajnie się ogląda filmy "nie-z-holywood" tylko dla tego że są "nie-z-hollywood". Jest coś takiego jak znużenie rutyną i chyba każdy kto wysoko oceniał szwedzkie "MIllenium" tego w pewnym momencie doświadczył. Szwedzkie "Millenium" jest "inne" i ta inność jest dla mnie pociągająca:)
o czym Ty w ogóle piszesz ??? oglądałem film i w nosie mam co było w książce. dla mnie nic nie zostało spłycone, pominięte, usunięte itd. film to film, książka to książka. pierwsza część najbardziej mi się podobała, 2 i 3 były już słabsze. nie wydaje mi się, żeby ten amerykański remake mógł dorównać szwedzkiemu oryginałowi, chociaż kto wie. szwedzkie kino ma inny klimat i to jest jego atut(i nie jestem jakimś wielkim pasjonatem), wg mnie jakieś głębsze porównywanie nie ma sensu, dwie inne bajki.
Sprawa jest bardziej niż prosta - na podstawie tej książki (serii) można zrobić gigahit, a szwedzi zrobili po prostu przeciętny film. Zresztą mnie nawet nie o to chodzi - jednym może się podobać, innym nie, ale ja piszę o tym, że zanim jeszcze ktokolwiek zobaczył wersję amerykańską, wie już że szwedzka jest najlepsza i w ogóle lepszego filmu zrobić się nie da. Tak jak właśnie Ty powyżej - nie widziałeś, a już oceniasz, dobrze choć że zostawiasz sobie miejsce na wątpliwości czy aby na pewno amerykańska wersja będzie "gorsza". Można by ewentualnie przystać na takie coś, gdyby film został wyreżyserowany przez słabego lub nieznanego reżysera, miał scenariusz napisany przez amatora, a aktorami byliby debiutanci, jednak tutaj tak nie jest...
Jeśli więc nie wiesz o czym piszę, to przejrzyj inne wątki porównujące wersję szwedzką i amerykańską i zastanów się jaka jest ich wiarygodność i jaki mają sens, skoro polska premiera jest dopiero za kilka dni, a jednak nie wszyscy Polacy mieszkają za granicą.
4\/3!!
ok, masz rację. faktycznie da się zauważyć pewnego rodzaju euforię i zachwyt szwedzkim filmem ale nie uważam, że jest to tylko "przeciętny" film. myślę, ze poprzeczka jest wysoko zawieszona. uważam, że szwedzka pierwsza cześć była dość ostra, brutalna, mocna, wyrazisto i pokazana bardzo autentycznie/realistycznie. czy amerykańce sobie na to pozwolą ?
Ja przeczytałem zarówno książki jak i obejrzałem wszystkie części szwedzie. I powiem tak: pierwsze co mi się nie spodobało już na początku to amerykańska aktorka grająca Lisbeth, uważam, że szwedzka była strzałem w 10. Po 2 poza paroma drobiazgami (mowie tu o 1 części) film nie odbiegał od książki i zostały w nim zawarte niemal że wszystkie wątki. Po 3 niestety muszę się zgodzić, że jeżeli ktoś nie czytał książki może mieć problemy ze zrozumieniem go, wiem ponieważ oglądałem film z bratem, który nie czytał i tak naprawdę nie wiele zrozumiał. Jeżeli tyczy się gry aktorskiej nie mam żadnych zastrzeżeń a Noomi, czy jak to się tam pisze, uważam że zagrała bardzo dobrze, a co do klimatu nie sądzę, żeby Amerykanie mogli go przedstawić lepiej niż Szwedzi, zważając iż akcja książki pierwotnie toczy się w Szwecji. Ale przyznam się szczerze, że sam nie mogę się doczekać "Amerykana" i chyba wybiorę się do kina na ten film.
> Po 2 poza paroma drobiazgami (mowie tu o 1 części) film nie odbiegał od książki i zostały w nim zawarte niemal że wszystkie wątki.
No proszę Cię... (;
1. Przejście Eriki do innej gazety w 3 części
2. Romanse Mikaela we wszystkich częściach (najmniej chyba w 2)
3. Blefowanie przez Millenium w sprawie tego co faktycznie mają, gdy wiedzieli że Sekcja ich podsłuchuje i obserwuje (3 część)
4. Próba kradzieży przedpremierowego wydania Millenium ze strzeżonej drukarni (3 część)
5. Wizyta Lisbeth u Daga i Mii (2 cześć)
6. Kradzież pieniędzy gangowi przez Ronalda (3 część)
7. Niechęć Michaela do poszukiwań Hariet i zgoda dopiero po obietnicy dowodów na Wennerströma (1 cześć), cały wątek Wennerströma zresztą też został mocno obcięty
8. Sposób odnalezienia Hariet, czyli wizyta u żyjącej w Londynie Aniki (1 część)
9. Śmierć Martina - samobójstwo vs przypadek (1 część)
To tylko kilka które wydały mi się znaczące, bo drobnych zmian jest tam mnóstwo.
Czytaj ze zrozumieniem. Mówiłem o 1 części a ty wymieniasz większość z 2 i 3. Co do pozostałych efekt jest ten sam, Martin nie żyje a Hariet została znaleziona, więc wszystkie wątki były tylko trochę inaczej przedstawione i nie ma co się czepiać szczegółów.
Może raczej zarzuty w swoją stronę skieruj? Bo ja czytam ze zrozumieniem, nie wiem w jakiej logice operujesz, ale wg mojej jak ktoś pisze "poza paroma drobiazgami (mowie tu o 1 części) film nie odbiegał od książki i zostały w nim zawarte niemal że wszystkie wątki" to raczej należy to zrozumieć tak, że tylko w pierwszej części są drobne różnice, a pozostałe nie odbiegają od książki. Owszem - jakby się uprzeć, to można też zrozumieć to inaczej, ale to raczej Twoja rola żeby czytelnik wiedział co chcesz napisać, a nie rola czytelnika, żeby zgadł akurat o co Ci chodzi.
4\/3!!
Jakbym napisał:poza paroma drobiazgami (mowie tu o 1 części) FILMY nie odbiegałY od książki i zostały w niCH zawarte niemal że wszystkie wątki to bym nie miał pretensji. A tu wypowiadam się odnośnie 1 części co jeszcze zaznaczyłem nawiasem
Odezwali się wielcy znawcy zarówno pisowni i gramatyki jak i filmowi, którzy wszystko wiedzą najlepiej. Ale spoko.
Poza tym porównanie do Mickiewicza jest nie na miejscu o wielki znawco, ponieważ Mickiewicz pisał poezje a ja w swoich wypowiedziach nie dostrzegam poezji. Więc komentarz nie trafiony. ;D ale dziękuje bardzo, bo fanem Mickiewicza to ja nie jestem.
Po pierwsze słaby tekst. Po drugie z tym Mickiewiczem to się komuś coś pomyliło. Bo to, że uważamy go za wieszcza narodowego i czytamy jego dzieła na języku polskim to naprawdę nie znaczy, że mógłby nam powiedzieć cokolwiek o poprawności językowej w XXI wieku.
Polecałabym odwołanie się do półki z Bralczykiem lub Miodkiem. Choć wystarczyłaby każda polonistka czy każdy polonista. Albo o wiele grzeczniejsze zwrócenie uwagi.
Ludzie mają dość amerykańskiego kina bo wszystko tam jest na jedno kopyto- zbyt mały nacisk na dobry scenariusz, i zwartą ciekawą fabułę, zbyt duży nacisk na efekty specjalne i znane nazwiska.
Bardzo podobała mi się szwedzka wersja, ale może po prostu obejrzałam za dużo kiepskich filmów? I dlatego wydaje mi się naprawdę dobrym kinem. Szczególnie pierwsza część, druga była najsłabsza. Nie mogę się odnieść do poszczególnych elementów filmu po dość długim czasie od obejrzenia, ale wrażenie dalej pozostaje pozytywne. Szczególnie jeżeli chodzi o główne kreacje aktorskie. Bardzo chętnie obejrzę amerykańską wersję. Bez uprzedzeń, i raczej tylko z jednym oczekiwaniem- co do kreacji Lizbeth Salander.
Nie będę polemizować, Chopin już napisał o co chodzi. Odwołując się do ww. autorytetów języka, z pewnością dowiedziałabyś się, że wyrażać należy się precyzyjnie, jednoznacznie i logicznie, tak, żeby z trzech czytających osób przynajmniej dwie nie rozumiały cię na opak. Czego koledze bielkowi życzę, tak samo jak większego poczucia humoru. I pozdrawiam.
No właśnie... Niedawno obejrzałem szwedzką wersję pierwszej części Millenium - i miałem takie wrażenie, że "coś tu nie gra", że poszczególne wątki są strasznie płytkie, nie do końca można powiązać jedne z drugimi - a jeśli tak, to potrzeba do tego sporej wyobraźni i dopowiedzenia sobie "o co tu chodzi". Zwykle to jednak prawda, że wersje europejskie okazują się dużo lepsze (dużo głębsze) od tych, które po kilku latach pojawiają się "made in USA" - po obejrzeniu Millenium 1 wydaje mi się jednak, iż stworzenie lepszego filmu (przez Davida Finchera! ) nie będzie tu zadaniem zbyt trudnym.
No, teraz, po obejrzeniu wersji amerykańskiej, mogę te dwa filmy porównać - i wniosek jest tylko jeden - amerykańska jest dużo lepsza. Przede wszystkim wątki są tu poukładane - można zrozumieć, dlaczego poszczególni bohaterowie zachowują się tak, a nie inaczej - a wcale nie znaczy to, że są one spłycone. O wiele lepiej przedstawiono scenę w łóżku po postrzeleniu Mikaela (w wersji szwedzkiej wyglądała ona na typową erotyczną "wstawkę"); lepiej pokazano także samą naturę Mikaela (dziennikarza, który jednak szuka sposobu na rewanż za porażkę z miliarderem).
Wady? Chyba jednak spłycono obraz genealogii rodziny Vagner (szczególnie te wątki związane z nazistowską przeszłością co niektórych), a w konsekwencji także motywy działania "złego" bohatera.
Ogólnie - film wart obejrzenia, Fincher trzyma się dobrze ;-)
Dodam tylko, że szwedzką wersję obejrzałam zaraz po przeczytaniu książki i niestety rozczarowanie było ogromne:-( Skoro szwedzkiego pisarza stać na wartką akcję i dynamikę w książce, to szwedzki reżyser też powinien się postarać żeby film nie ciągnął się jak flaki z olejem... Generalnie nudy na pudy.
A jeśli chodzi o szwedzką obsadę to wszyscy są potwornie brzydcy i starzy -inaczej niż w książce. Mikael i Erica - załamka, Lisbeth - ogólnie może być - Rapace gra fajnie, ale jak dla mnie jest zbyt brzydka i za wysoka do tej roli.
Bardzo chętnie obejrzę amerykańską wersję!!!
Mam identyczne odczucia co do brandzlowania się nieamerykańskimi filmami. Mam wrażenie, że ci, którzy na siłę chwalą niehollywoodzkie produkcje nie interesują się kinem, ale zwyczajnie snobują. Oglądałem wiele dobrych filmów nieamerykańskich, ale dobrych amerykańskich jeszcze więcej, taka jest rzeczywistość wg mnie. Kino amerykańskie pomimo wielu zastrzeżeń, jakie można zgłosić pod jego adresem ma jeszcze więcej niezaprzeczalnych zalet: reżyserzy, aktorzy, pieniądze, a wraz z nimi nieograniczone możliwości inscenizacyjne. Ale przede wszystkim potrafią połączyć to wszystko w ten sposób, że efekt bywa... To wszystko się sumuje w taki wynik, że jest to uogólniając najlepsze kino na świecie. Jakoś Rosjanie, czy Francuzi też inwestowali w swoje produkcje dużo kasy, na brak aktorów nie mogą narzekać, ale efekt przeważnie śmieszny albo nudny. Zatem istnienie snobizmu na bycie antyhollywoodzkim jest rzeczą jak najbardziej naturalną. Przecież nikt się nie będzie w ten sposób odnosił do dajmy na to filmów hiszpańskich. I jeszcze jedno. Amerykanom często zarzucają ten ich nieodłączny (i rzeczywiście czasem denerwujący) happy end. Ale niech ktoś spróbuje obejrzeć sobie tych filmów "ambitnych" kilkanaście pod rząd. Najlepiej takich w stylu: nie mam pracy, żyję w brudzie, ale jestem szczęśliwy, bo coś tam. Albo: nic się nie dzieje, oszczędne dialogi, kontemplujemy co poeta chciał powiedzieć. Lub: o nic nie chodzi, epatujemy formą, taką czy inną. Mam to za sobą. Przez chwilę może zaciekawi, ale szybko staje się niestrawne. A wziąć z drugiej strony takie Dogville i Manderlay, to się oglądało. Z gówna złoto zrobią.
Tak samo chyba trafnie omawiasz ten film. Dałem sobie z nim spokój po jakichś 20 minutach właśnie z tego powodu, że sprawiał wrażenie jakiegoś serialu, w dodatku kolejnego odcinka, z marnymi aktorami i mało wciągającą fabułą.
Ale nie zawsze musi tak być. Pierwsze co kojarzę to, że dużo lepsi od amerykańskiej wersji byli szwedzcy "Bracia", a "Let Me In" porównywalny (choć jednak amerykański jednak lepszy).
generalnie, o jezu ;)
Nie czytałam książki, "przez przypadek" obejrzałam odcinek szwedzkiego filmu ( i to chyba nawet jakiś środkowy ) i zgadnij, tak mnie to badziewie wciągnęło, że obejrzałam wszystko i to nie w chronologicznej kolejności. I się pytam co w tym złego? Nie uważam szwedzkiego filmu za jakieś arcydzieło ale generalnie wciąga ta historia. Wkurza mnie trochę takie stawianie siebie ciut wyżej "bo się czytało książkę". Tak, książki są fajne, również czytam, ale inne ;)
Moim zdaniem, nie możesz oceniać co zrozumie człowiek, który poznaje historię poprzez film, ponieważ czytałeś książkę i patrzysz na film zupełnie z innej strony, pod innym kątem! niż np. ja która chłonie film inaczej bo historii tej nie zna w ogóle. Co mnie obchodzą jakieś tam wątki, Tobie się podobało, świetnie ale "nie odbieraj" przyjemności i nie umniejszaj tym, których wciągnął film. Bo koniec końców to się liczy - czy historia wciągnęła, ew. zainspirowała do poznania książki czy następnego filmu.
Mnie akurat klimat na tyle nie odpowiada, że po książkę raczej nie sięgnę choć drugi film chciałabym zobaczyć dla porównania. Książkę miałam w rękach (przed filmem) ale po przeczytaniu wstępu dałam sobie spokój bo nie chciałam się wciągać w takie klimaty.
(nie mogę edytować więc robię dopisek)
A reakcja ludzi wg schematu: czytałem książkę - nie podoba mi się film albo oglądałem film - nie podoba mi się amerykańska wersja, której jeszcze nawet nie widziałem jest tak prosta do przewidzenia, że na prawdę nie rozumiem czym się tu podniecać. ;) Tak jest zawsze w większości przypadków: podoba nam się to co jako pierwsze zrobi na nas wrażenie a potem tylko porównujemy i wściekamy się na innych, że jak to, jak w ogóle może im się podobać takie coś jak skandynawska wersja "Millenium" ;) Acha, podobać się nie znaczy akceptować bez zastrzeżeń.
mam czas to się pobawię ;)
"Jak można mówić o tym, że "hollywood jak zwykle polukrowąło i wyidealizowało postacie".
A można jeśli film porównuje się do filmu a nie do książki. Ja rozumiem Twój zachwyt książką (tak jak rozumie swój powiedzmy zachwyt filmem) ale film skandynawski istnieje czy ci się to podoba czy nie jako dzieło i stanowi jakiś tam punkt odniesienia, np. dla mnie. Postacie głównych bohaterów, choćby wizualnie bardzo różnią się od tych ze skandynawskiej wersji. Lisbeth w tej nowej jest prawie, że eteryczna w stosunku do tej starej. Mikael - to samo, gra go tutaj w końcu przystojny James Bond a nie ten charakterystyczny pan ze starej wersji. Tyle na razie można powiedzieć po zwiastunie. Porównuję ich do skandynawskiej wersji a nie do książki bo w końcu to jest drugi film. Podejrzewam, że reżyser zastosował inne środki wyrazu i lukru w tym filmie za wiele jednak nie będzie.
Co do mody na filmy nie-hollywoodzkie to hmmm kryminały skandynawskie też ostatnimi czasy jakby stały się modne, nieprawdaż? ;) Więc w ogóle co to za dyskusja. Tak, jest coś świeżego w tych filmach, poza pewnie mnóstwem wad, mimo wszystko przykuwają uwagę i wątpię, żeby to wynikło z wyrachowania na nieoglądanie Hollywoodu. Raczej z mody na tą powieść/historię ale powtórzę się, film jest dla mnie odrębnym tworem i dyskusje typu "to było w książce a w filmie nie" są trochę śmieszne.
mały szczegół: Ronald w filmie wygląda co najwyżej na dziadka Lisbeth, a nie na jej brata w wieku lat 35, - a dla mnie nie, widziałam podobnych około 35-latków.
jeśli ktoś nie czytał książki, to ciężko mi uwierzyć, że osoba taka była w stanie zrozumieć to co dzieje się w szwedzkich filmach, z powodów podanych wyżej (wyskakiwanie wątków "z nikąd"). Jasne, patrzyłam tylko na obrazki, hihi. Po prostu film to film a książka to książka tak i dzielące je inne środki wyrazu. Pewnie ktoś obiektywny mógłby ocenić czy to co zawarte w książce zostało odpowiednio wyrażone, za pomocą odpowiednich środków w filmie. Jednak Ty skupiasz się głównie na tym co było w książce a w filmie nie, na szczegółach fabularnych, pewnie istotnych ale które jednak nie są wszystkim.
Nie można porównywać filmu z książką. Przykładem jest choćby Lot Nad Kukułczym Gniazdem. Co z tego że gorszy od książki jak jest jednym z najlepszym filmów w historii kina. Ogarnijta się bo nie wieta co robita!!!
Ja na amerykańską wersje wybieram się w ciągu tygodnia,szwedzką nie wiem czy w ogóle obejrzę, bo jak widzę jak wygląda gość który gra Mikaela to mi się płakać chcę.
Przeczytałam wszystkie tomy, widziałam zarówno ekranizację szwedzką jak i amerykańską. Ta druga nie powala - jest zwyczajnie poprawna, atrakcyjna wizualnie, muzycznie. Craig i Mara dają radę, ale nie umywają się nawet do odtwórców głównych ról ze szwedzkiej wersji! Dlatego rozumiem, że ludzie dalej o nich pamiętają i porównują. Nowej ekranizacji zabrakło zadziorności, tego "ziarna" - jeśli wiesz co mam na myśli, no i przede wszystkim niedoścignionej Noomi Rapace.
Mega polecam! Jak ktoś widział wersję duńsko-szwedzą (też dobrą!) i sądzi że Fincher już nic fajnego nie mógł pokazać, to sie grubo myli.. Film jest obszerniejszy, trzyma w napięciu od pierwszej do ostaniej sekundy i Rooney Mara re-we-la-cyjna! No i pierwsza sekwencja filmu.. myślałem że to nastepny Bond:D
Zgadzam się w 100% z autorem:)
Amerykańska dużo lepsza chociaż trochę zmieniona końcówka i Harald czy Lisbeth są aż zbyt łagodni:)
Jestem na świeżo po seansie, film na pewno lepszy niż szwedzka wersja jak dla mnie, daję od siebie 8/10, czekam na kolejne części (; Zgodność z książką wysoka, zmiany nie zmieniają zbyt wiele (największą zmianą jest kwestia Anity), nie pominięto chyba żadnego istotnego wątku. Mogło być jeszcze lepiej, ale może mój brak napięcia wynika z tego, że jakby wiem jak się wszystko skończy... Nie wiem. Na pewno film jest bardzo fajny, nie dłuży, nie nudzi itd.
4\/3!!
dla mnie amerykańska wersja to nawet 8.5/10, zmiany w scenariuszu świetnie wyważone i nie drażniące, no i mamy wreszcie film kinowy z prawdziwego zdarzenia, a nie teatr telewizji, jakim był szwedzki miniserial (tak, to szwedzki miniserial telewizyjny, pokazywany w innych krajach jaki film kinowy - jeden wielki wtf)
haha, więc dobrze, że ja toto wypożyczałam z biblioteki bez nastawienia ani na film ani na serial
Cóż - seria książkowa była prześwietna. Film... nie mam pojęcia... Nie wiem czy w ogólę to obejrzę skoro już wszystko wiem i nie ma zaskoczenia. Trochę żałuję. ale jak zwykle książka wygrywa z filmem ;)
Fincher trzyma poziom, tego nie można mu odmówić. Film jest dobry, muzyka Reznora jest wręcz świetna i robi większość klimatu filmu. Szwedzka wersja jest na pewno ostrzejsza, surowa; trochę bardziej dbała o spójne powiązania, no i lepiej wyważona jeśli chodzi o tempo filmu. Amerykański film ma ten klasycznie amerykanski "kick" ;) czyli początek się kisi, gdy od 2/3 filmu jest już galop, rozwiązania spadają jedno po drugim, przez co mniej zorientowany widz ma poczucie deus ex machina.
Aktorsko Mara jest niezła, ale Rapace była faktycznie szczurkowatą psychopatką z szałem w oczach; gdy Mara momentami sprawia wrażenie takiej zwykłej emo-nastolatki z kucykami, z ładną buźką i nadmiarem piercingu. Craig mydłek, szkoda; ale jakoś jego uroda, ciuchy, gigantyczny seksapil nie pasują za grosz do postaci Blomkvista.
Tak, tempo w szwedzkiej wersji jest wyważone, bo przez większość czasu jest to tempo ospałego ślimaka.
no gigantyczny to on nie był... miał fajne spojrzenie ale to tyle :D natomiast Salander-Mara jest po prostu do zjedzenia.
ech nie czytacie ze zrozumieniem ;) Craig ma gigantyczny seksapil - opinia subiektywna i czysto kobieca, przyznaję. Blomkvist był trochę takim gapowatym intelektualistą, który łapał kobiety na inteligencję. Tymczasem Daniel Craig zasuwajacy w najmodniejszych, wciętych w talii płaszczykach, biegający w majtkach przy czym eskponuje świetną klatę.... come on, za ładny on tu jest, za bardzo wydymający usteczka. Okulary w rogowej oprawie nie wystarczają żeby z niego zrobić mega-łebskiego dziennikarza śledczego. Mało jest wiarygodny, za bardzo jest meskim ciachem ;)
Możliwe. Ja Craiga bardzo cenię od czasu Bonda. Ale wtedy to bardziej Mads Mikkelsen mnie powalił. Szkoda że tu obaj nie zagrali