O Matko Boska Amerykańska – czego w tym filmie nie ma...
Od zawiązania akcji w stylu „Wroga publicznego”, czy „Telefonu”, przez ściganki po mieście w stylu „Ultimatum Bourne’a”, czy „8 części prawdy” (bo do klasyki porównać się tego nie ośmielę), przez pseudo-moralizatorskie dysputy na temat sztucznej inteligencji maszynki zbudowanej na kształt HAL’a - 9000, który zamieszkuje w pokoju rodem z „Event Horizon” i rozrabia bardziej niż satelita z iksfajlowego ‘Kill Switch”. Później wracamy do (całkiem nieźle) skręconej ściganki w tunelu a’la „Die Hard 4.0 (jest nawet niemal identyczna scena) w celu powstrzymania podrasowanej wersji samolociku z „Północ-północny zachód” uzbrojonego w broń bliską „Shadow Conspiracy”.
Koniec końców jeszcze patetyczne przemówienie a’la kino Michaela Bay'a i koniec.
Klisza goni kliszę, które nieudolnie posklejane muszą się prędzej czy później porwać, a popłuczyny po innych obrazach muszą się wylać. Panie Spielberg, tak chce pan udowodnić, że może być coś jeszcze gorszego niż nowy „Indiana Jones”?
Moja ocena - 2/10