ponownego jego obejrzenie dziś przypomniało mi o kilku bardzo irytujących w nim wątkach, scenach, które w zasadzie składają się na jeden jego wielki problem. Film, który skupia się na ukazaniu historii poprzez tak poważną sprawę jaką jest rozprawa sądowa, do tego dotycząca spowodowania śmierci, został bardzo popsuty przez wpleciony ostatecznie surrealizm i szczęśliwe zakończenie rodem z bajek dla dzieci, bo jak inaczej postrzegać uznanie winnym śmierci dziewczyny po to żeby następnie puścić winnego człowieka wolnym, idiotyzm w scenariuszu w czystej postaci. Oczywiście wszystko zasługą płomiennej mowy pani mecenas- nie każę Wam wierzyć w to co wierzy ksiądz Moore ale nie skazujcie go za to, że on w to wierzy i chciał dobrze dla Emily, wszystko pięknie, ale to niezmienia faktu, że Emily nie żyje i to właśnie jest tzw.
nieumyślne spowodowanie śmierci. O ile się nie mylę, to film opiera się na historii Anneliese Michel, po której śmierci dwaj niemieccy egzorcyści zostali skazani na karę więzienia, ale co tam, w amerykańskiej wersji historii musiał ostatecznie zwyciężyć chrześcijański Bóg, choćby za cenę całkowitej utraty realizmu w filmie. Mimo, że zupełnie oceniając ten film odcinam się od swoich przekonań religijnych (najbliżej mi do agnostyka) bo taka ocena nie byłaby sprawiedliwa, to maksymalnie mogę ocenić 'Egzorcyzmy Emily Rose' na 5, a mogło być nawet 7, bo to naprawdę ciekawie opowiedziana historia i z całej plejady filmów o egzorcyzmach, które obejrzałem jako jedyny zawiera sceny tzw. opętania, które nie wywołały u mnie uśmiechu politowania, chociaż oczywiście są mocno podkoloryzowane- skok przez okno, bicie księdza itp.