Dobrze by było, gdyby filmy o homoseksualistach nie opierały się na zdradzaniu biednej, wiernej żony, napastowaniu śpiących (tu udawał śpiącego, ale niczego to przecież nie zmienia) ludzi i otoczce, że to główny bohater jest tym biednym, poszkodowanym, jednocześnie odwalając brudy.
Naprawdę lepszym jest zdradzanie niż rozwód czy w ogóle nie branie ślubu? "zainteresowałaś się mną i myślałem, że się wyleczyłem" nie jest usprawiedliwieniem.
Jeśli jest to oparte na faktach, to już wolałabym fikcję, w której nie niszczy się życia i psychiki kobiety i nie występują dziwne sceny zezwierzęcenia jakoby pociąg seksualny był tak ciężki do powstrzymania, że musiał pójść w nocy dotknąć chłopaka.
Zresztą, co tu się rozwodzić... Nie podobało mi się już od momentu, gdy okazało się, że robią sobie jaja w wojsku i nie przestrzegają poleceń, potem film szedł już tylko głębiej w stronę dna. Niby wszyscy już wiedzą, że jest gejem, robi scenę zatrzymując auto w wojsku, żeby życzyć kochankowi powodzenia ale na więcej już sobie nie pozwala, mimo że już sprawa jest dla obserwujących oczywista, a reaguje dopiero po czasie, żeby pokazać jakąś akcję w filmie.
Jedyne co mi się podobało, to dzieciak głównego bohatera - uroczy brzdąc, który swoimi niewinnymi słowami dopinguje ojca.
No nie przemawia do mnie to zachowanie i raczej pokazuje gejów w złym świetle jak wiele innych filmów. Jeśli oglądałby to ktoś "nieprzepadający" za homoseksualistami, to niestety umocniłby się w przekonaniu, że nie są "normalni", a zachowują się patologicznie.