Finał jest kompletnie nieprzewidywalny ale chyba tylko dlatego warto zobaczyć ten film. Już sam początek nie obiecuje wiele, nieznani napastnicy atakują obozowisko pewnej rodziny i faszerują wszystkich strzałami z łuku. Scena ta jest wykonana bardzo słabo. Potem poznajemy głównego bohatera, który jak sam twierdzi nie ma imienia i oferuje niewiastom cukier z brudnej kieszeni (!) . Intryga rozwija się nawet nienajgorzej, ale brakuje wyrazistych postaci. Richard Harrison wypada średnio, a jego oponenci bezbarwnie. Wątek romantyczny zbędny i marnie poprowadzony. Ciekawa za to jest postać rewolwerowca, który używa metalowej maski, aby ukryć obrażenia twarzy. Nie występuje jednak zbyt długo na ekranie. Przynajmniej Harrison rozprawia się z bandziorami na różne sposoby, dzięki czemu nie ogarnęła mnie nuda. Poza tym ten spaghetti western jest króciutki, trwa niewiele ponad 80 minut. Pojawia się nawet tutaj postać przypominająca Q z Bonda, która wymyśla jakieś przedziwne bronie. W porównaniu do "Death Sentence" Lanfranchiego, gdzie bohater również po kolei załatwiał czterech przeciwników, "El Rojo" nie prezentuje się dobrze.