ten film jest komiksowy do szpiku kości. A dokładniej: mangowy. Swoją drogą ciężko nazwać go filmem fabularnym w klasycznym tego słowa znaczeniu. Jest to jeden wielki eksperyment. Zdjęcia (motaż! kadry!), muzyka, klimat - mistrzostwo świata! Elektroniczna muzyka, trochę gitarowa, wprowadza w jakiś szalony trans co kończy się wybuchowym finałem, który na widza wpływa własnie ... wybuchowo. I do tego już w rytmie szalonego punkrocka. Wbrew pozorom nie można tego nazwać filmem akcji, jest tu ledwie jedna scena akcji sensu stricte. Ishii skupia się na wprowadzeniu widza w dziwny świat bohaterów, pozwala widzowi wsiąknąć do świata filmu, wciąga go nawet emocjonalnie, po prostu wprawia go we wspomniany trans. Dzieło to jest zabawą formą, a zabawa ta jest przednia (albo jeszcze lepiej!). Doskonała rozrywka i coś co śmiało można nazwać komiksowym dziełem sztuki, a którego najlepszym określeniem będzie: ELEKTRYCZNOŚĆ. Po prostu elektryczny geniusz, którego z pewnością nie wszyscy zrozumieją, a wielu od razu odrzuci. Ale ja się do nich nie zaliczam.
Kino eksperymentalne, komiksowe, elektryczne… Tego z jednej strony oglądać się nie da, a z drugiej w jakiś sposób całość zadziwia, a nawet... imponuje. Idzie sobie gość ulicą, z łapy strzelają mu pioruny, krzyczy, z nieba spada mu gitara, podłącza ją (ch*j wie do czego) i gra punk rocka. Śrubokrętem, jakąś puszką... Potem trudno powiedzieć, czy on celowo gra, czy tak przypadkiem mu te dźwięki wychodzą, przy okazji demontażu wiosła.
Są tu scenki genialne (jak odkrywa martwą jaszczurkę i bez ruchu przemieszcza się po mieszkaniu – ta gra świateł!), ale uszy więdną. Przyjemności w oglądaniu tego nie odnalazłem, ale seans w sumie nie był nieprzyjemny. Chyba jestem obojętny wobec kina Ishiego.:(