"Emmanuelle 5" nie jest moim filmem,
nakręcił go (z wyjątkiem dwóch sekwencji) jeden z moich asystentów,
ja zaś zezwoliłem producentowi, na jego błaganie,
zachować moje nazwisko w czołówce filmu.
Błagał mnie z płaczem, gdyż sprzedał film
jeszcze przed jego powstaniem jako film Waleriana Borowczyka.
Dystrybutorzy amerykańscy wybrali aktorów
i wprowadzili zmiany w scenariuszu.
Zaprotestowałem.
Producent zaproponował mi podwojenie honorarium, łkał,
więc odrzekłem:
"Zrobię Panu dwie sekwencje"
Tę głupawą serię "Emmanuelle", moralnie nieszkodliwą,
uznałem za typowe kino jarmarczne, za celuloidową taśmę,
którą ciąć można do woli jak kiełbasę.
Nie odcięto mego nazwiska, ale, gdyby odcięto,
to i tak moje dwie sekwencje
zostaną zawsze podpisane. Jak,
opowiem:
W filme istnieją dwie sekwencje zrealizowane przeze
mnie: zdjęcia wyspy Reunion na Oceanie Indyjskim,
wykonane z lotu ptaka, to znaczy, z helikoptera, oraz
sekwencja samolotu-giganta, który po wystartowaniu
z zasypanego śniegiem lotniska rozbija się o granitową
ścianę kanionu.
W rogu jednej z klatek negatywu tych sekwencji wyryłem
igłą podpis: "Boro". Widoczny jest podczas 1/24 sekundy.
Za zdwojone honorarium kupiłem dom w Rzymie.