wykupienia abonamentu Netflix dla serialu "Szkoła złamanych serc" (tak, jest tam cały z polskimi napisami!) obejrzałem sobie ten film o Eurowizji.
Do filmu podchodziłem na dwóch płaszczyznach:
a) jako extremalnie wielki fan Eurowizji (śledzę narodowe konkursy, rankingi, lajwy, po prostu WSZYSTKO od lat),
b) jako entuzjasta talentu Ferrella,
i gdzie w drugim przypadku się nie zawiodłem (ten facet ma w sobie coś takiego, że nie mogę nie być zachwyconym jak nań patrzę) to w pierwszym już trochę tak. Eurowizja bowiem już nie jest tym mega kiczowatym spektaklem jaki pamiętamy z lat +/- 98-2009, a film taką właśnie ją pokazuje kiedy to sama akcja toczy się gdzieś w roku 2018-2019 (vide pokazani uczestnicy z lat ubiegłych czy też triumfatorzy), co powoduje - u mnie, jako osoby, dla której Eurowizja to święto - pewien absmaczek. Owszem, sporo osób się nie przejmie, ale byłoby miło gdyby twórcy nie przegapili ostatniej dekady i nie dali tym filmem kolejnej podstawy do hejtu.
Sam film (gdyby już odpuścić temat samego potraktowania Eurowizji mocno instrumentalnie) jest troszkę przydługi (ale da się wysiedzieć), ma swoje zabawne momenty (Ferrell), ma swoje nawet wzruszające momenty (lol, serio), ma swoje też słabsze chwile (jak na muzyczną-komedię troszkę się dłuży, ale o tym już pisałem).
Ogólnie jako film na niedzielę popołudniu (tam go widzę)- 6/10
Za niewłaściwie pokazaną Eurowizję- 4/10
razem nam daje 5/10 i taka ocena jest w moim mniemaniu w porządku.
****
przejrzałem trochę forum i odniosę się jeszcze (a co mi tam) do dwóch głównych wątków przewijających się przez stos komentarzy:
a) "jak taka laska może biegać za TAKIM kolesiem"- serio? XD
b) "eurowizja to gówno, hehe, obejrzałych dla beki, hehe"- eurowizja to konkurs trwający od połowy lat 50 do dziś. W czasie swojego istnienia miała różne okresy, dominujące nurty etc., z których wyróżnić można generalnie trzy (a mniej generalnie pewnie sporo więcej)
1) pop/disco 55-98
2) pop/rockowo-kiczo-potworniaki 98-2009
3) powrót do popu (często takiego radiowego; sięganie do muzyki elektronicznej (w niezłym guście, patrz Słowenia), czy nawet tak obcych dla Europejczyków gatunków jak bossa-nova (uwielbiam- Portugalia, Sobral)).
owszem - wśród kilkudziesięciu państw, które co roku coś wysyłają ciągle zdarzy się i zdarza kiczowaty potworniak, ale gdyby patrzeć na Eurowizję tylko przez pryzmat tych (od 10 lat) wyjątków to równie dobrze możemy odrzucić operę (opera buffa et grand były i są dosyć (ogólnie) żenujące :P i piszę to jako - do czasu pandemii - stały widz od lat), rock (bo glam, który też jest dosyć (ogólnie) żenujący) czy muzykę elektroniczną (bo... i też sobie dopowiedz) etc. etc.
Spokojnie na kilkadziesiąt piosenek wysyłanych co rok ostatnio +/- połowa to wcale sympatyczny, radiowy popik, 1/4 to ciekawe experymenty (od bossanów przez elektronikę po... operę) no i gdzieś 1/4 zalatuję troszku ciągle kiczem.
Jeżeli złapaliście uraz do Eurowizji w latach 00-10 i/ale jesteście w miarę otwartymi na świat muzyki ludźmi lubiącymi pop to zapraszam ponownie. Będziecie się dobrze bawić. Proponuję zaprosić grono przyjaciół, zrobić dobrą kolację, kupić wino- wspaniałe święto.
Jeżeli jednak budujecie poniekąd swoje jestestwo na byciu "alternatywnym" i jakimś tam popem pogardzacie - no to sumie przypadki beznadziejne - nie zapraszam, ale po co tyle o tym pisać, karmić się swoim "snobizmem" (najczęściej dosyć wątle szytym, bo bez podstaw naukowych, muzycznych czy erudycyjnych), nienawiścią wśród sobie tutaj podobnych? Bez sensu.
Pozdrawiam i dziękuję za chwilę z tym komentarzem