Seans będący niewątpliwym przeżyciem. Trwający 620 minut (przynajmniej w wersji dostępnej na serwisie Mubi) obraz Filipin w latach 80. Zaczynający się jak rasowe slow cinema, od długich scen ukazujących codzienność bohaterów, przechodzi powoli w opowieść o ich dramatach. Dopiero około trzeciej godziny jesteśmy w stanie rozróżnić konkretne wątki, a wtedy twórca bez oporów dodaje jeszcze kolejne. Diazowi nigdzie się nie spieszy. Chce by kamera zarejestrowała wszystko co chciał przekazać. Poznajemy styl życia jego rodaków (tak bliski portretowi polskiej wsi jaką pamiętam przed laty), pasje (ulubione radiowe audycje są wysłuchiwane z całą rodziną po obiedzie) oraz szereg problemów jakie gotuje im los. Wszystkiemu towarzyszą dokumentalne urywki zarysowujące tło polityczne, ale też pozwalające przekazać treści "w nawiasie" (choćby podstawy filipińskiego kina).
Portret rodzinny jaki uformował reżyser jest niebanalny. Nawet gdy głosy z offu ubierają swoje słowa w poetycki język, nie czułem fałszu, a świadomość tego co się opowiada. To zdecydowanie dojrzalsze dzieło niż wcześniejsze "Naked Under The Moon", również skupiające się na tragedii ubogiej familii. Żal mogę mieć jedynie o nieprawdopodobne zamknięcie niektórych wątków (na przykład zakończenie konfliktu z Dakilą), ale na szczęście są tu także momenty rewelacyjnie spuentowane. Zobaczyć trzeba ostatnie minuty historii Kadyo. Dla takich finałów powstało slow cinema!