Do pierwszej części z 2005 roku mam ogromny sentyment bo będąc dzieciakiem oglądałem ten film co kilka dni, gdyż nie było wtedy tylu możliwości oglądania filmów za darmo na internecie co dziś, więc musiałem polegać na płytach które ciągle sobie puszczałem. Dzięki temu prawie każdą scenę z Jedynki pamiętam doskonale. Poza sentymentem to pierwowzór był też ciekawszy z racji na to, że jest to origin story całej Fantastycznej Czwórki i ciekawie się oglądało reakcje Reeda, Sue, Johnny'ego i Bena, którzy odkrywają swoje moce. Do tego Dr. Doom został świetnie ukazany. Do dwójki wróciłem dzisiaj i kurczę, z jednej strony przyjemnie się ten film oglądało a z drugiej czułem tutaj zmarnowany potencjał. Pomimo, że film trwa tylko półtora godziny, akcja zdaje się lecieć na łeb, na szyję i końcówka jest dość zrobiona po łebkach bo Dr. Doom szybko zostaje pokonany i nawet w sumie nie wiadomo dokładnie, po co mu była deska Surfera (Chciał być zły dla samego bycia złym?) a Galactus niestety jest wielką, ciemną chmurą i nie ma tu swego komiksowego wyglądu. Widać jedynie cień jego hełmu. Srebrny Surfer za to jest świetnie zagrany i czuć od niego, że jest przybyszem z innej planety czy wymiaru. Także Narodziny Srebrnego Surfera jest dość przeciętnym filmem. Nie jest to film zły ale w fabule nie czuć wagi sytuacji a wątki wydają się być bezsensownie przedstawione. Raczej wciąż chętniej będę wracać do pierwszej odsłony przez następne lata.