Pod względem schematu fabularnego te filmy mogą się wydawać podobne. Oba opowiadają
historię faceta, który zleca morderstwo/porwanie swojej żony, celem otrzymania spadku/okupu. W
wyniku przypadkowego zdarzenia jego plan nie powodzi się. Policjant/policjantka prowadzi
śledztwo, skutkiem czego sprawca zostaje ujęty. Skoro więc na papierze te filmy mają tak wiele
wspólnego, to co czyni "Fargo" znacznie lepszym filmem niż "M jak morderstwo"? Diabeł tkwi w
szczegółach (i nie tylko).
1. GŁÓWNY BOHATER I JEGO INTRYGA
Bohaterem "M jak morderstwo" jest Tony Wendice. I tyle można o nim powiedzieć. Jego sytuacja
zostaje ledwie nakreślona w rozmowie. Z uśmieszkiem na twarzy informuje swojego gościa o
zdradzie żony. Bez pardonu wyjawia, że (chcąc zachować komfort życia!) postanowił
wykorzystać sytuację i ukatrupić żonę. I tu pojawia się problem. Postać pozbawiona dramatu i
skrupułów, nie w zazdrosnym afekcie, ale z wyrachowaniem i premedytacją planuje morderstwo
żony. Brak dramatu, wątła motywacja i skala jego planowanej zbrodni sprawiają, że trudno żywić
do Tony'ego jakąkolwiek sympatię. Ten śliski typek automatycznie trafia do szufladki "złoczyńca".
Niestety, nawet jako jednowymiarowy łobuz Milland prezentuje mało wyraziste, schematyczne
aktorstwo. Patrzyłem na tą postać dość obojętnie.
Z drugiej strony mamy Jerry'ego Lundegaarda, życiowego nieudacznika, który (zapewne) ożenił
się dla pieniędzy z córką bogacza. Jego los przypomina nieco historię Carla z "Ojca
chrzestnego", który próbował wżenić się do mafijnej rodziny, a dostał tylko drobną posadkę. Jerry
ponosi niepowodzenia zarówno na gruncie zawodowym, jak i rodzinnym. Czy taką postać da się
lubić? Co zaskakujące, da się. Nikt z nas (widzów) nie jest bowiem idealny, święty i bez winy. A
widząc niełatwe relacje Jerry'ego z bogatym i gburowatym teściem, można nawet zrozumieć
próbę wyciągnięcia od niego pieniędzy (jakkolwiek głupi i odrażający jest plan porwania własnej
żony). Intrygą Lundegaarda od intrygi Wendice'a różni to, że jeśli jego plan się powiedzie, żona
przeżyje i (poza ewentualną traumą) wróci do normalności. Zatem (mimo pewnej odrazy) liczymy,
że mu się uda. Jerry jest więc antybohaterem, charakterystycznym dla kina noir, ale tragicznym
jak nigdy. Nikt nie mógł lepiej oddać dramatu tej postaci niż William H. Macy.
2. POZOSTAŁE POSTACI
Poza głównym bohaterem "M jak morderstwo" nie ma w zasadzie interesujących postaci. Żona
Wendice'a - przesłodzona, morderca Swann - nijaki, inspektor - przebiegły, ale pojawia się znikąd,
całkowicie bez własnej historii. Jedynie fakt, że kochanek żony pisał kryminały, miał tu istotne
znaczenie. Podobnie jak w przypadku Tony'ego, sytuację innych postaci poznajemy z gadania,
pozbawionego dramaturgii. To są postaci proste, wręcz papierowe, typowe dla kryminałów
tamtego okresu.
Natomiast "Fargo" to cała gama ciekawych kreacji. Żona Lundegaarda nie jest może zbyt
fascynująca, ale poświęcono wystarczająco dużo ekranowego czasu, by nakreślić jej dramat.
Widzimy ją w czynnościach życiowych, ignorowaną przez syna, męża czy nawet ojca. Biorąc
pod uwagę, że "Fargo" to w po części film o klęsce i upadku amerykańskiej rodziny, postać Jean
Lundegaard nabiera szczególnego znaczenia. Trudno nawet mówić o innych bohaterach tj.
policjantki Margie czy groteskowej parze porywaczy, bo trzeba by się rozpisać na kilka stron. Pod
tym względem "Fargo" ma przewagę druzgocącą i nie tylko związaną z różnicami w aktorstwie na
przestrzeni 40 lat, dzielących oba filmy.
3. FORMA
Film Hitchcoka jest utrzymany w mocno teatralnej konwencji. Poza jedną sceną całość jest
rozegrana w tym samym pomieszczeniu. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby reżyseria była tak
brawurowa, jak choćby w "Dwunastu gniewnych ludziach". Niestety, statyczne, zbiorowe ujęcia
pogłębiają tylko uczucie teatralności. Nie pomaga też ogólne gadulstwo, o którym już
wspomniałem. Co ciekawe Hitchcock w tym samym roku zrealizował "Okno na podwórze", oparte
na podobnym pomyśle (kamera w jednym pokoju), ale dużo ciekawsze realizacyjnie. A "Fargo" to
już zupełnie inna skala rozmachu.
Podsumowując: film Hitchcocka potrafi wciągnąć, głównie za sprawą dopracowanej w
szczegółach intrygi. Jednak wyżej wymienione niedostatki sprawiają, że trudno mi go uznać za
film wybitny, jakim jest "Fargo". To raczej familijny kryminał, dobry na niedzielne przedpołudnie.
Po opiniach widać jednak, że magia nazwiska "Hitchcock" działa bardzo mocno, niezależnie od
jakości filmu.
"M jak morderstwo"
Przede wszystkim film Hitchcocka ma o wiele lepszy suspens i zaskakuje w końcówce (motyw z kluczem) natomiast w Fargo w pewnym momencie wszystkie karty zostają ujawnione i akcja zmierza do oczywistego finału. Ponadto należy uwzględnić czas powstania obu filmu, M jak morderstwo świetnie się trzyma mimo swoich 60 lat, natomiast czy tak będzie z Fargo to się jeszcze kiedyś okaże. Generalnie porównanie trochę z czapy o wiele trafniejsze byłoby np. Fargo vs Prosty plan
Fargo też ma swój suspens, tyle że nie tak efektowny z prostej przyczyny: jest o wiele bardziej realistyczny, prawdziwy. M jak morderstwo to bajeczka dla dzieci, lekki kryminał z rozbudowaną intrygą. Poza tym, Fargo to ewenement kina: dramat, thiriller, kryminał i czarna komedia w jednym. Nie ma co porównywać.
Oczywiście gatunkowo są to zupełnie inne filmy M jak morderstwo to klasyczny dreszczowiec lat 50-tych, dlatego napisałem powyżej że trafniejszym porównaniem Fargo vs Prosty plan, gdzie również dochodzi zimowy klimat.
M jak morderstwo żadną bajeczką nie jest, bo niby w którym momencie jest naciągany realizm, lekki może i jest ale to nic zmienia bo takie również jest Fargo
Suspens w Fargo być może jest w scenie z zabójstwem policjantów ale nie ma tam nawet w 1/3 takiego powera co w momencie kulminacyjnym filmu Hitchcocka.
M Jest naciągany choćby z samego motywu zbrodni, który jest mało przekonujący, a także niedostatecznej gry aktorskiej Millanda, który ciągle ma taką samą minę - zabicie swojej żony musi wynikać z natury emocjonalnej, czego nie oddaje, a jeśli nawet jest zimnym sukinsynem bez emocji, to też to trzeba umiejętnie zagrać. Świetnym przykładem jest Al Pacino w OC i OC2, czy M. Douglas w podobnym filmie Morderstwo doskonałe. Oni potrafili oddać prawdę, zachowując zimny wyraz twarzy. U Millanda wygląda to bardziej jakby, grał w komedii. Najbardziej jednak chyba naciąganym elementem fabuły jest skazanie żony na śmierć. Wszystkie te niby dowody przeciwko niej były tylko poszlakami, bo policjanci od początku powinni wziąć pod uwagę możliwość, że mąż maczał w tym palce, który długo siedział w pokoju zanim policja przyjechała. Poza tym nikt normalny nie uwierzyłby, że taka kobieta, która ewidentnie była rozstrzęsiona mogła wszystko zaplanować. A nie była to jakaś nizina społeczna, tylko raczej delikatna kobieta, co tym bardziej dowodzi fałszywości filmu.
Twoja wypowiedz to jedno wielkie szukanie dziury w całym, zero konkretów. Że niby film jest naciągany bo policja aresztowała w pierwszej kolejności osobę która zamordowała anie męża który siedział sobie w domu? Litości...
Motywacje głównego bohatera były jak najbardziej przekonujące i zrozumiałe. Zdradzająca żona + niezła suma do zgarnięcie to wystarczający powód do zaplanowania morderstwa
Narzekanie na aktorstwo w starych filmach jest śmieszne biorąc pod uwagę fakt iż w tamtych czasach wszyscy grali jakby mieli połknięty kij od sztoki.
Czytaj ze zrozumieniem, bo widać, że masz z tym problem. Nigdzie nie wspomniałem o aresztowaniu, tylko o egzekucji. Czy wiesz, że jest różnica pomiędzy jednym a drugim? To nie jest szukanie dziury w całym, tylko ewidentna naiwność, która od razu rzuca się w oczy. Psychologia jak najbardziej powinna być uwzględniona w filmie (a jej nie ma), bo jest uwzględniana w dochodzeniach i procesach w życiu.
Naiwności w filmie jest dużo więcej, ja tylko wymieniłem kilka. Choćby sama scena zabójstwa jest wręcz groteskowa. Gość prawie ją udusił, a ona jednym ciachem nożyczkami w plecy go załatwiła - co za głupota. Przy takiej adrenalinie facet może nawet by nie poczuł, że go dźga.
Inna naiwność to ta scena, gdy bohater wpuszcza kochanka żony do pokoju z walizką, przez co wpadł. Niby taki bystry a nie schował walizki i jeszcze pozwolił facetowi ją obejrzeć. To kolejna bzdura.
Jeśli tych wszystkich niedorzeczności nie dostrzegasz, to znaczy, że jesteś albo bardzo naiwnym, albo mało inteligentnym widzem.
To ty raczej źle zrozumiałeś ten film. Egzekucja to kara nadana przez prawo za popełnione morderstwo którą otrzymałaby gł bohaterka po tym jak udowodniono by jej zarzuty. A to że ona w pierwszej kolejności była pierwsza podejrzana to oczywista oczywistość, gdyż takie osoby na początku z automatu brane pod uwagę.
Scen zabójstwa normalna. A ty nie uważnie oglądałeś, bo ofiara nie zginęła po pierwszym dźgnięciu lecz tylko kiedy nożyczki po raz drugi - głębiej się wbiły. Poza tym nie wiem czy wiesz ale facet dostał w te cześć ciała gdzie jest skupione wiele narządów nerki, wątroba, płuca... wiec nijakich szans na powolniejsze umieranie nie miał.
Co z tego że wpuścił kochanka? Postąpił prawidłowo, gdyby tego nie zrobił natychmiast mógłby rzucić na siebie cień podejrzeń.
Na pewno nie dam sobie wmówić tych śmiesznych pseudo niedociągnięć podanych przez ciebie. Film oglądałem 2x i wiem za co dostaje ode mnie maksymalną ocenę. A tobie radze na przyszłość ciszyć się oglądaniem filmu a nie szukać na siłę niedociągnięć który tak na prawdę nie ma
Są niedociągnięcia. Nie przedstawiłeś kontrargumentów na to co napisałem wczesniej:
"Najbardziej jednak chyba naciąganym elementem fabuły jest skazanie żony na śmierć. Wszystkie te niby dowody przeciwko niej były tylko poszlakami, bo policjanci od początku powinni wziąć pod uwagę możliwość, że mąż maczał w tym palce, który długo siedział w pokoju zanim policja przyjechała. "
To jest mega-zarzut. Jeśli chodzi o zabójstwo, to nieprawdopodobne jest, żeby jednym dźgnięciem spowodowała, że agresywnie nastawiony facet z napiętymi mięśniami stracił przytomność i padł na ziemię.
I jeszcze jedno. Psychologia postaci nie istnieje w M, są one całkowicie papierowe. Policja traktuje rozstrzęsioną kobietę jak potencjalnego mordercę - komedia.
błąd. policja traktuje ją jako potencjalnego morderce ponieważ to ona zabiła.
Psychologia postaci Hitchcocka papierowa, dobry żart
I była na tyle głupia, żeby zostawić swoje chustki, żeby policja je znalazła. Jasne, w bajeczce tak może być, w rzeczywistości policja od razu powinna podejrzewać, że ślady za bardzo wskazują na żonę. Czyli od razu powinni podejrzewać męża. A żona także powinna mieć na tyle rozumu, żeby wpaść na pomysł, że mąż ją wsypał - bo kto inny? Połączyć powinna fakt, kiedy kazał jej z nikim nie rozmawiać, czyli żeby nigdzie nie dzwoniła, a potem wymyślić bajeczkę, którą jej zapodał. Powinna powiedzieć to policji, następnie policja zaczęłaby węszyć, dowiedziałaby się od kochanka, że Wandice nie powiedział mu od razu, że żona została napadnięta. Ciekawe dlaczego? Jest całe mnóstwo elementów, do których należy się przyczepić i traktować film z przymróżeniem oka. Ocena dla M = 6/10.
Po zabójstwie osoby taka kobieta nawet nie wie jak się nazywa a co dopiero pamiętać o jakiś chusteczkach albo domniemywać - Czy aby na pewno to wszystko nie jest zwykłym włamanie lecz uknutą intrygą męża?
Widać że procedury działania policji są tobie zupełnie obce. Zawsze tak jest że najpierw aresztuje się (tymczasowo) osobę która jest z pozoru najbardziej podejrzana a dopiero później rozważa się inne opcje i prowadzi śledztwo.
Nie próbuj już więcej starać się doszukiwać się w tym filmie jakichkolwiek błędów, bo coraz bardziej w tym odpływasz i rzucasz takimi bzdetami jak powyżej a ja już nie mam więcej czasu i ochoty na to odpisywać.
M (10/10) >>> Fargo (9/10)
dziękuje, odwidzenia
Przesadzasz z tym realizmem psychologicznym. Takie było amerykańskie kino lat 50-tych i nie ma możliwości porównania w tym aspekcie do filmów, nakręconych 20 czy 40 lat później. A Hitchcock w ogóle był pod tym względem niedbały (lepiej prezentował się Wilder). U Hitchcocka powtarzały się schematy typu: zaborcza matka bohatera, mordowanie żony itp. Obawiam się, że Hitchcock miał straszne kompleksy względem kobiet. Co nie zmienia faktu, że niektóre grona krytyków uważają go za reżysera wszech czasów. Pomimo tego uwielbienia "M jak morderstwo" nie może liczyć na jakieś specjalne względy krytyków. Chyba przeważa tu nieciekawa forma. Moim zdaniem to całkiem dobra, bezpretensjonalna rozrywka, która nie wymaga dogłębnego analizowania. Moje porównanie wynika tylko z przesadnych zachwytów nad tym filmem. Niektórzy piszą, że to "najlepszy film jaki widzieli". A to już gruba przesada.
Na pewno M nie jest najlepszym Hitchcockiem, nie jest nawet w połowie tak innowacyjny jak Vertigo, Psycho, Okno na podwórze, 39 kroków, Północny zachód czy Ptaki. Jednak z perspektywy czasu jest to film autentycznie angażujący a ta nieciekawa forma oraz ograniczony plan zadziałały tu na korzyść, gdyż kameralne filmy z regóły lepiej znoszą próbę czasu aniżeli te wykorzystujące przestrzeń
Aprop zarzutów co do powtarzających się motywów w filmach Hitchcocka. Dziwi mnie to że pisze to ktoś kto ocenia Fargo na 10 które również niemiłosiernie powiela schematy innego filmu Coneów - Śmiertelnie proste.
Poza tym nie ma nic złego jeśli dany reżyser ma jakiś swój określony styl, który często przewija się w jego twórczości. Gorzej jest jeżeli jakiś twórca powiela cudze pomysły.
Tu nie chodzi o powtarzalność czy styl Hitchocka. Miałem na myśli pewną schematyczność psychologiczną, charakterystyczną dla tamtego okresu w Hollywood. Po prostu często u Hitchcocka ludzie planują morderstwo "bo tak". Bez wątpliwości, bez głębszej motywacji. Choćby mężowie dla spadku po żonie. Co ciekawe w "Oknie na podwórze" sam Hitchcock wyśmiał własny schemat. Zniknięcie żony sąsiada główny bohater tłumaczy natychmiast zamordowaniem jej przez męża. A w tym samym roku Hitchcock potwierdził w "M jak morderstwo" swój schemat. Czy to Cię nie dziwi?
Ciekaw jestem o jakie schematy "Śmiertelnie proste" powiela "Fargo". Z narzucających się podobieństw chyba tylko scena na drodze z nadjeżdżającym z naprzeciwka autem. W "Fargo" wyszło to lepiej.
Widziałem około 30 filmów Hichcokcka i tylko w M jak morderstwo jest planowane zabójstwo zabójstwo żony a powstałe w tym samym roku Okno na podwórze to film opowiadający zupełnie o czym inny film, wiec o jakim schemacie my tu mówimy?
a niestety nie znam tak dobrze jak Ty twórczości Hitchcocka. Podkreślam jeszcze raz: poprzez konwencjonalność czy schematyczność nie mam na myśli powtarzania określonego typu intrygi (zabicie żony, matki czy szefa). Chodzi tu o podejście starych kryminałów do tematu morderstwa. Naturalnie, jako punkt wyjścia każdego kryminału, bez dramatu, wątpliwości. Jeżeli chodzi o motyw zabicia żony przez męża, to pojawiał się w kilku sztandarowych filmach Hitchcocka np. "Zawrocie głowy" czy "Nieznajomych z pociągu". "Rebekę" pamiętam słabo, ale coś podobnego tam wystąpiło w bardziej skomplikowanym wydaniu (tu już głowy nie dam).
"Okno na podwórze" uchodzi za bardziej osobisty film reżysera, bo dotyczy m. in. zaglądania ludziom w życie prywatne. Tak jak reżyser "zagląda" swoim bohaterom w ich sprawy. Po zniknięciu żony sąsiada, główny bohater zakłada z góry, że zamordował ją mąż. Tu jest autoironia: Jeff to Hitchcock, który przyjmuje od razu, że ludzie są zdolni do najgorszego.
Faktycznie jest trochę tego więcej ale kiedy tworzy się około 50 filmów i to w zasadzie w jednym gatunku trudno aby nie powtarzały się pewne schematy. Jednak wszystkie te tytuły które wymieniłeś mimo wspólnego motywu w rzeczywistości są zupełnie innymi filmami zarówno pod względem fabuły jaki formy
o boże... nie skazali głównej bohaterki na śmierć, przecież przeżyła i został uniewinniona a prawdziwy sprawdza został wytropiony, wiec o co ci chodzi?
Rozumiem też że wbijanie nożyczek w plecy to twój chleb powszedni i doskonale wiesz jak prawidłowo powinny zachowywać się ofiary.