wybuchy przemocy idą naprzemiennie napoprzetykane pokładami wrażliwości - pierwsze nie są wystarczająco dzikie, drugie wystarczająco zaintymowane - rozumiem koncept, receptura w typie Moonlight, ale.. w klubach powinno być głośniej, w tanach na wijąco seksowniej, barwy powinny być jaskrawsze, dancingi z fajerami na karnawałowo papuzie i kalejdoskopowe, z kolei traumy, psychologizmy, kontakty i konszachty, jak również inne a skandynawskie syndromy mniej dosłowne i po czaszce.
za dużo, za mało bądź wcale.
jednak film się broni, a największą jego zaletą jest to, że nie straciłby niczego, gdyby go zapercepować bez dialogów, z odpowiednio dobraną warstwą soniczną, w konwencji kina niemego.