W połowie seansu wpadłem na pomysł jak to może się skończyć. A jeśli przez cały czas Nelly to wcale nie ona, a inna obozowiczka, która przejęła jej tożsamość? Gdyby to tak rozegrać, miałoby to sens, przynajmniej jeśli by przerobić "Feniksa" na thriller i zrezygnować z głębokiej symboliki "poszukiwania siebie".
Załóżmy że tak właśnie było: Nelly ginie w obozie, a jej przyjaciółka stamtąd wie o majątku oraz mężu. Owa kobieta, nie mając niczego, postanawia że wróci do Niemiec podając się za zmarłą, zgarniając za jednym zamachem pieniądze i kochającego mężczyznę (bo uwierzyła Nelly jakoby Johnny nie miał nic wspólnego z aresztowaniem). Ćwiczenia w piwnicy Johnnego są swoistą powtórką z tego co sama robiła w obozie, próbując się upodobnić do Nelly, a zmasakrowana twarz mogła być samookaleczeniem, na potrzeby planu. Zakończenie mogłoby stanowić zupełne odrzucenie własnej tożsamości, by stać się kimś innym i przekonać iż życie które przejęła, wcale nie jest tak kolorowe jak oczekiwała.
To oczywiście nie interpretacja, a tylko koncepcja jaką miałem w głowie przez pół filmu. Puenta okazała się inna, ale może i lepiej: pełnych twistów dreszczowców jest już na pęczki.