Mam takie zboczenie-nie lubię filmów/rzeczy/zachować etc., które są uwielbiane przez masy. Nie mówię o popkulturze generalnie, są to raczej jakieś moje schizofrenicznie wypadkowe przypadki, od których ze względu na popularność wolę się odciąć-tak miałam np. Johnnym Deepem, który (no, nie da się ukryć), nie jest tym samym aktorem po"Piratach z Karaibów". Jest fantastycznum aktorem, b.go lubię, jednak już kolczyków z "Edwardem Nożycorękim" nosić nie będę.
Forrest Gump, mimo że kochany przez wszystkich i przez wszystkich niemalże wymieniany jako ulubiony-obok ' Skazanych na Shawshank'-film, jest także kochany przeze mnie.
Sam epizod w talk-show:
Dick Cavett: Here he is, Forrest Gump. Right here. Mr. Gump, have a seat. Forrest Gump, John Lennon.
John Lennon: Welcome home.
Dick Cavett: You had quite a trip. Can you, uh, tell us, uh, what was China like?
Forrest Gump: Well, in the land of China, people hardly got nothing at all.
John Lennon: No possessions?
Forrest Gump: And in China they never go to church.
John Lennon: No religion, too?
Dick Cavett: Ah, it's hard to IMAGINE.
John Lennon: Well, it's easy if you try, Dick.