Caly film w ogolnym odczuciu wypada dobrze, jednak pozostaje jakis maly niedosyt. Ogolnie w trakcie filmu bylem troszke znudzony. Opowiesc nie byla poprowadzona w taki sposob, aby widz siedzial z wielkim zaciekawieniem i czekal co sie wydarzy dalej. Oczywiscie bylem wciagniety w opowiadana historie, ale jakos mozolnie sie rozwijala i bylem dosc znuzony w polowie seansu. Pod koniec obraz znowu sie troszke rozkreca. Gara aktroska stoi na bardzo dobrym poziomie. Ale czy na Oscara? Jak bym mial dac komus z trojki: Carell, Tatum, Ruffalo, to bym dal temu pierwszemu, ale w nie znam jeszcze innych nominowanych z innych filmow, wiec mysle ze Carell ma nikle szanse. A szkoda... Podsumowujac - jak w temacie - dobry film, ale raczej nie na Oscara... 8/10
Carell jest karykaturą samego siebie w tym filmie. Specjalnie skrojona rola pod laury, ale nie zasłużył. Poza tym byli lepsi. Nawet w samym Foxcatcher'ze Ruffalo jest lepszy od niego.
Co do samego filmu to nic on nie wygra. Bardziej mi pasuje on do Cannes niż Oscar'ów i jak teraz patrzę to właśnie widze, że tam udało się zdobyć nagrodę dla najlepszego reżysera. Co najśmieszniejsze nawet nie dostał Bennett nominacji do Złotego Globu i to potwierdza tylko moją teorie.
Ocena na filmwebie jest jaka jest, bo widownia to tępe głąby nie mające pojęcia o kinie. Jak szli na Foxcatchera to liczyli, że dostaną patetyczny dramat sportowy podchodzący swoim tempem i narracją pod film akcji... jakby nie było Channing na plakacie, a to synonim raczej kina rozrywkowego niż ambitnych produkcji. Szczerze mówiąc jego obecność w takim filmie jest dla mnie wielkim zaskoczeniem. Jego obecność powodowała, że spodziewałem się całkiem innego filmu. Co do formy... Nie wszystko jest podane na tacy, tempo ma film ślamazarne, trochę trzeba się domyślić o co chodzi... stąd taka ocena. Nie pierwszy raz tutaj film ma niską ocenę, bo nie jest "d*bil friendly".