Tak ten monstrum wygląda prawdziwiej niż ten zielony potwór z wysokim czołem wyłupiastymi oczami i z śrubką w szyi (chodzi o tego z 1931 roku)
ale jednak ten "zielony potwór z wysokim czołem wyłupiastymi oczami i z śrubką w szyi" to praktycznie pierwowzór zombie w historii kultury, klasyk
Film jest czarno-biały, więc nie wiem po czym wnosisz, że zielony. Równie dobrze może być żółty, jak w książce. Prawdą jest jednak, że kreacja De Niro jest bliższa opisom Shelley. Wierna - nie wierna - na pewno wierniejsza niż stara wersja, która naprawdę mało ma wspólnego z książką.
Osobiście jednak wolę starego Frankensteina i Narzeczoną Frankensteina niż ten film, który choć dobry, to mną tak nie poruszył jak wersja z Karloffem, która nadal zachowała świeżość. Trzeba tylko nie rozpatrywać tego filmu, jako coś związanego z książką, bo może mocno zaboleć CAŁKOWITE spłycenie. Hollywood, no cóż... w sumie niewiele się zmieniło od tamtej pory i nadal większość adaptacji prezentuje sensacyjne wątki + zmienia, tak aby było jeszcze bardziej sensacyjnie.
Poza tym było to ciało znajdujące się już w fazie rozkładu. Wstępnego, w więc miało zielonkawy kolor. Zdaje się....
o dziwo, nikt nie wspomniał o tym, że były setki filmów o tej tematyce.Nie sposób zobaczyć wszystkie, ale widziałam przynajmniej kilka i mogę przyznać, że ta podobała mi się najbardziej. Gratulacje dla Kennetha Branagha, którego osobiście bardzo nie lubię, ale mam do niego szacunek za kilka dosyć dobrych filmów.
Najwierniejsza tylko dlatego, że pierwsze wersje z Borisem miały z książką wspólnego chyba tylko Frankensteina i jego monstrum. Z początku myślałem, że będzie to w mirę wierna adaptacja, ale zbytnie uproszczenia, pompatyczność i kur... wskrzeszenie Elizabeth (??!!!) sprawiły, że film z 3/20 stopniowo acz nieubłaganie spadł na 1/10. Zainteresowanym polecam książkę, choćby po to, żeby zobaczyć jak bujną wyobraźnię mają filmowcy. Marry W. Selley przewraca się w grobie.
To ponieważ wersja filmu Frankenstein z 1931r. jest stworzona na podstawie interpretacji książki Peggy Webling, a nie oryginału Mary Shelley.
myślałam, że piszesz o tej z 31' no cóż, brak snu nie działa zbyt dobrze na człowieka, haha
Mimo wszystko i tak jest duzo przeinaczen nizli w ksiazce, sporo pozmieniano jeszcze wiecej wycieto, ale rozumiem ze na potrzeby filmu bylo to niezbedne zeby dla przecietnego widza, nie znajacego powiesci bylo to jako tako strawne no i musieli sie zmiescic w tych dwoch godzinach.