Uwaga! To jest temat, w którym swoje opinie na temat tego filmu będą
wyrażać uczestnicy naszej „Zabawy Filmowej 2008”.
Chcesz dowiedzieć się na czym polega zabawa? Patrz tutaj:
http://www.filmweb.pl/blog/entry/455665/ZABAWA+FILMOWA+2008.html
Dyskusje z uczestnikami zabawy i komentarze do ich opinii są mile
widziane.
---
Uwaga, poniższe komentarze mogą zawierać spojlery zdradzające treść
filmu!
Widzę, że się nie dogadamy.
Dla ciebie to, że film jest fajny i ciepły, jest równoznaczne z tym, że
jest dobry.
Dla mnie to dwie różne rzeczy.
Zdecydowanie inaczej patrzymy na sztukę filmową, inaczej ją rozumiemy,
czegoś innego od niej oczekujemy, więc nie potrafisz mnie zrozumieć (ja
mam wrażenie, że wiem o co ci chodzi).
I wcale nie dziwię się, że bronisz swojego ulubionego filmu, z którym
wiąże cię więź emocjonalna. Ja pewnie też tak bym robił.
Tylko zrozum. Wydaje mi się, że (wcale nie chcę walić ad persona, ale
chyba w końcu muszę) nie skupiasz się na ocenie filmu od strony
technicznej i nie bardzo potrafisz rozróżnić film zrobiony źle od filmu
zrobionego dobrze. Pojęcie o rzemiośle filmowym masz znikome. Panie
ratuj, skoro uważasz, że po krótkim kursie kręcenia zrobiłbyś
"Idiotów"... że Moodysson jest lepszym sztukmistrzem w dziedzinie filmu
od von Triera.
Poszło. Wcale tego nie chciałem. Sorki.
Nie dogadamy się, jednak z odwrotnej przyczyny niż uważasz. Niestety sam nie rozumiesz, albo prześlizgujesz się tylko po powierzchni (przeczytaj choćby mój post 9 grudnia 2008 23:29 - drugi akapit, albo post do ciebie 9 grudnia 2008 23:04 część „po drugie”). Ja Ciebie natomiast z grubsza łapię, tylko nie podzielam tego zafascynowania samą treścią i myślą filmu. Ewentualnie z drugiej strony jakością techniczną. Jest parę rodzajów ludzkiej działalności, w których – z natury rzeczy – można zawrzeć głębokie treści o wiele lepiej, niż w filmach. Znajdą się też takie dziedziny, w których konieczna jest zdecydowanie większa perfekcja. Nie wiem więc po co niektórzy tak się upierają przy uszlachetnianiu na siłę typowo jarmarcznego rodzaju sztuki, która apeluje przede wszystkim do zmysłów (wzrok, słuch) i emocji?
Oczywiście można zawrzeć w filmie coś ciekawego / mądrego / odkrywczego, zwykle to nie zaszkodzi (choć czasem bywa, że szkodzi) i traktujemy to jako miły bonus. Jednak przede wszystkim od filmu oczekuje się rozrywki (na poziomie odpowiednim dla danego rozrywkowicza) / estetyki / utrafienia w jakiś swój lubiany klimat, nastrój. Jeśli przy tym scenariusz jest logiczny, aktorów lubimy, a przesłanie czy poglądy do nas trafiają, to już wystarcza żeby film uznać za dobry. Czasem wręcz bardzo dobry.
Natomiast, to że nie znam się na technice filmowej w najmniejszym stopniu nie oznacza, że nie potrafię ocenić jakości filmu – nie musisz być kompozytorem, żeby oceniać muzykę (zresztą może i ja się nie znam, Okey, ale ten piep**ony Bergman i członkowie Szwedzkiej Akademii Filmowej chyba się troszkę znają, don’t you think, rabbit?). Mylisz więc zupełnie pojęcia. Oceniając film bierzemy pod uwagę wiele składników JEDNOCZEŚNIE: jakość wykonania, jakość i brak błędów logicznych scenariusza, zamysł, przesłanie, aktorstwo, scenografię, klimat i zapewne jeszcze mnóstwo innych, świadomie i nieświadomie. Tylko nie rozumiesz (albo rozumiesz, lecz nie chcesz przyjąć do wiadomości), że jeśli film trafia we właściwą strunę, to można wybaczyć mu potknięcia techniczne i nawet logiczne. Ale odwrotnie nie. Jeśli film pozostawia nas obojętnymi, to największy artyzm lub perfekcja zdjęć mu nie pomoże. Co zresztą udowadnia moją tezę z akapitu pierwszego.
Wypaczyłeś też, albo nie zrozumiałeś pewnej myśli ubocznej. Otóż w tym nie lubianym przez was Hollywood mawia się, że najtrudniej jest zrobić bardzo dobrą komedię, zaraz potem b. dobry kryminał / thriller. Tak naprawdę niewielu filmowców na świecie to potrafi. Z tego co pamiętam dalej idzie dramat. Później parę innych, a za jeden z łatwiejszych uważa się film artystyczny, czy offowy. Trochę liznąć techniki żeby było poprawnie i być samemu w miarę inteligentnym, aby zawrzeć jakieś przesłania (własne, czy z czyjegoś scenariusza), potem odpowiednio zareklamować, a już dalej „intelektualiści” sami podchwycą i na pewno znajdą w filmie coś odkrywczego, bez względu na to, czy to tam jest, czy nie. Zaś fakt, że 99% ludzi nie da rady tego obejrzeć bez bólu zębów, uznają tylko za potwierdzenie artyzmu. Oczywiście jest w tym dużo przesady, jednak trochę prawdy też w tym jest. Jak pokazuje choćby przykład Polski, o dobrych rzemieślników kina którzy wypuszczają produkt wysokiej jakości, o wiele trudniej niż o nawiedzonych artystów. A my tu jesteśmy na wątku produktu wysokiej jakości. I upieram się, że Moodysson „czuje” widza, von Trier nie.
(oczywiście, że ja /i pewnie większość tutejszych konkursowiczów/ zrobiłbym „Idiotów” i to tak, że gdybyś został wprowadzony w błąd myśląc że to von Triera, nie posiadałbyś się z zachwytu, jaki to wspaniały, mądry /choć nie wiadomo o czym/, nowatorski i artystyczny film).
Zaraz zaraz jakie "IDIOCI nie wiadomo o czym"? To ja się poce, żeby napisać o czym to dla mnie jest, a Ty mje tu, że nie wiadomo? Wiadomo wiadomo, w 3/4 o tym, co chce Trier, w 1/4 o tym co chcemy my. Ale bez tej jednej czwartej, trzy czwarte nie działa, bo to nasze zaangażowanie, nasze "życie" w tym filmie.
To jest właśnie najlepsze, jak czegoś od Ciebie wymagają, jak całą noc nie możesz spać po seansie:D
A jeśli nie to spalmy całą poezję, wciskajmy dziesiątki Pierwszej Miłości i żyjmy jak trzeba, nie bawmy się w jakieś pierdolone nic nie warte kino. Ot tak, przy obiadku, nic nie wynośmy z tego.
Akurat w tym miejscu nie czepiałem się Idiotów, lecz generalnie von Triera. Ale skoro zwróciłes uwage, to rzeczywiście jest to trochę film nie wiadomo o czym. Bowiem każdy może podstawić sobie własny temat i prawie zawsze będzie miał rację. Tylko nie pisz mi, jaką to zaletą są "otwarte, zmuszające do przemyśleń" scenariusze. Wiem o co chodzi. Tylko że Idioci nie dają żadnych odpowiedzi, ani nawet nie stawiają sensownych, wyraźnych pytań. To taka zgrywa po prostu, choć nie przeczę że inteligentna.
Na dodatek robią to na tle kretyńskiej, nieprawdopodobnej, nieżyciowej fabuły. Jakby nie można było do tych samych tematów (a 3 prawdopodobne tematy wypisałem na forum Idiotów) wymyślić fabuły lepiej osadzonej w rzeczywistości.
I ty tu krytykujesz porównawczo scenariusz Amalu (wciąż nie wiem za co konkretnie?)?
I jeszcze ty widzisz w "Idiotach" jakąś poezję, a nie widzisz jej w Amalu? Zaprawdę, dziwnymi drogami podąża czasem ludzki umysł ;)
W ogóle porównywanie tych akurat dwóch filmów nie ma sensu, bo przystają do siebie jak pięść do nosa. Nie deprecjonuję całkiem Idiotów, dałem im chyba z 7/10, nawet trochę broniłem i mogę w nich coś dla siebie znależć. Ale tematy inne, poetyki zupełnie inne, Idioci są ponadto filmem ciężkim, wysilonym, pomimo jajcarskich zagrań. Amal, cokolwiek by o nim nie sądzić jest lekki. Czuje się radość opowiadania tej historii. Eureka! To chyba właśnie będzie jeden z 99 powodów, dla których lubię ten film. Dzięki ci, LaughJoy ;)
No i widzisz. Dla Ciebie kino to cyrk, dla mnie najwyższa forma sztuki.
I jak mamy się dogadać?
Na razie doszliśmy do tego, że obu nam się wydaje, że wiemy, o co
drugiej osobie chodzi.
Na temat tego, jak widzę kino, jak je oceniam, czego oczekuję nie
zamierzam pisać, bo robiłem to już zbyt wiele razy.
Napiszę tylko, że w całej rozciągłości nie zgadzam się z tym, co
napisałeś i, że dla mnie sztuka filmowa potrafi zmieniać ludzi, pomagać
im żyć i stawać się lepszymi – to jej główne cele i od każdego jej
przejawu oczekuję tego samego.
oceniając film niech każdy ocenia tak jak mu się podoba. moim zdaniem nie należy za wszelką cenę porównywać ten film z innymi filmami tego samego reżysera, Moodyssona z von Trierem etc. etc.
i jest prawdą, ze "Fucking Amal" nie jest przesadnie ambitne, odkrywcze, wnoszące coś nowego do kinematografii europejskiej.
i jest prawdą, ze świetnie się go ogląda a także nie "wylatuje" wcale seans po kwadransie od obejrzenia, o czym świadczy chociażby owa (coraz gorętsza) dyskusja.
i jest prawdą, jak już porównywać te dwa akurat filmy, ze dużo przyjemniejszym seansem jest Fucking Amal i to, że bardziej na swój sposób ambitny jest "Idioci".
dla mnie liczą się bardziej wrażenia z samego seansu jako takiego, więc wyższą ocenę dostaje Fucking Amal...
to, że film jest jak mówimy "prosty" dla mnie też nie jest żadną wadą, w tym akurat przypadku właśnie duża zaletą (popieram Martinka :)
ale wcale to nie jest taki znów zwykły film, przynajmniej nie w tym znaczeniu, że jest ich na pęczki - wrecz przeciwnie - od tej strony jest bez wątpienia wyjątkowy - i to nawet bardziej wyjątkowy niż "Idioci".
No, tak. Z grubsza zgadzam się.
A różnica zdań polega nie na tym, że inaczej odebraliśmy film.
Po prostu (piszę po raz czwarty) czegoś innego od filmów oczekujemy. Was
"Fucking Amal" satysfakcjonuje, nam pozostaje niedosyt. Wy bardzo wysoko
go oceniacie, my uznajemy za średni.
Tyle.
Ale zara zara
oprócz tego, że fajnie Wam się film oglądało, nie nudziło sie i miał jakiś tam klimat to co jeszcze na tą 10?
przyznajecie, że ten scenariusz nie jest odkrywczy itp (już mi się chce zacząć najazd ale nie o tym teraz) to co? Tylko za to 10? Może i nie ma obiektywizmu ale silmy się na niego. Jakieś kompromisy czy coś. Porównania też są fanje, jeśli się chce ocene wystawić.
klimat to ma dużo filmów
widzieliście powiedzmy jakiegoś Edwarda Nożycorękiego, albo co?:D
to nie o to chodzi, że "Wy" macie wobec kina większe wymagania, a "My" zadowalamy się czymś mniejszym. znajdą dziesiątki tytułów które jednego w pełni satysfakcjonują, drugiemu pozostawiają niedosyt i vice versa.
generalnie oglądając konkretny film, na nim się skupiam, a nie jakoś ogólnie czego oczekuję od kina...
wydaje mi się, że cała różnica (bo nieporozumienie to byłoby nawet za dużo powiedziane) to kwestia gustu.
a nie masz może jakiegoś "prostego, zwykłego" filmu, który by Cię w pełni satysfakcjonował? tylko wielka sztuka przez wielkie "SZ" i tylko tzw. ambitne kino przez duże "A" wchodzi w rachubę?
No ja np mam takich filmów kupę ale 10 im za to nie wciskam i nie uważam ich za arcydzieła tylko dlatego że fajnie mi się je oglądało, wciągnęły mnie, zauruczyły klimatem bo zdaje sobie sprawę, że to indywidualna kwestia. Dodatkowo jeszcze, jeśli mają ewidentne błędy to już wogóle...
10 nie wciskam, nie arcydzieło - przecież to tylko cyferki i wyrazy... jeden wystawione ma 100 dziesiątek, inny dwie.
ewidentne błędy? moim zdaniem scenariusz nie ma błędów, bo to że jest "prosty" może "przewidywalny" wcale nie musi być minusem...
Dodatkowo jeśli scenariusz jest jeszcze niepotrzebny i naciągany to co? Tylko klimat? To niesprawiedliwe poprostu, krzywdzisz filmy z oryginalnymi, przemyślanymi realistycznymi scenariuszami, wykonane naprawdę z pomysłem i których np scenografia nie ogranicza się to podstawowych tricków:))
wiem że to wszystko względne ale nie powtarzajmy za każdym razem "moim zdaniem" sraty taty
ale scenariusz jest świetny (moim zdaniem :), a co tu mają do rzeczy inne filmy ambitniejsze? jak mi się spodobają to na pewno ich nie skrzywdzę :)
taka moja uwaga ad hoc
co za różnica, czy film ma charakter ambitny czy nie?
ważne chyba, czy jest dobry czy nie?
taki skrót myślowy, żeby było krócej :)
zamiast "ambitniejsze" czytaj "filmy z oryginalnymi, przemyślanymi realistycznymi scenariuszami, wykonane naprawdę z pomysłem i których np scenografia nie ogranicza się to podstawowych tricków"
O, widzę że sytuacja na froncie zmienia się jak w kalejdoskopie ;)
Grunt żeby rozmawiać, a nie obrzucać się błotem, jak to bywa na Filmwebie. Nie przekonamy się nigdy w całości, ale nawet pewna zmiana podejścia przeciwnika do tematu, to już coś. Na razie zaczęliście przyznawać, że to nie jest zły film (a przecież na początku był najazd na Moodyssona jako kiepskiego fachowca), tyle że „nie odkrywczy” (LaughJoy), bo nic wielkiego w nim nie ma.
To teraz proszę spojrzeć na mój pierwszy wpis – wiem, jest tego dużo, dlatego wskazuję – pkt. 2. ostatni akapit. Co tam napisano? Właśnie to samo. Zdaje sobie od początku tego wątku sprawę, że sam klimat nie do wszystkich przemówi i dopuszczam do świadomości, że film nie wszystkim się spodoba. Sam się sobie trochę dziwię, czasem, czemu tak lubię ten film?
Kyrtaps – również uważam kino za formę sztuki, dlaczego od razu cyrk? Po co takie uproszczenia? I kto mówi, że nie oddziałuje na ludzi? Odziałuje. Chociaż z tym stawaniem się lepszymi bym nie przesadzał. Bo i w drugą stronę też to działa :(
Tyle że – też powtarzam któryś raz – kino jest formą sztuki apelującą do trochę innych zakończeń nerwowych ;) To nie jest żaden zarzut, ani deprecjonowanie danego rodzaju ludzkiej ekspresji (czy inaczej siedziałbym na Filmwebie?). Jednak z tej przyczyny oczywiste jest, że kino najlepiej radzi sobie z przedstawianiem wrażeń i graniem na emocjach. I bardzo dobrze. Nawet gdyby się dało, wcale nie chciałbym tego zmieniać.
(Natomiast z kinem jako „najwyższą formą sztuki” pojechałeś jak doński Kozak po stepie. Gdybyś miał rację, to chyba czas byłoby w młodym wieku umierać – kultura obrazkowa zwycięża (może jeszcze komiksy do kompletu?), cywilizacja ginie, Apokalipsa ;P Na szczęście nie masz racji i wciąż średnia, przeciętna książka jest mądrzejsza niż najlepszy film na świecie. Zaś przeciętny bohater literacki jest głębszy psychologicznie, niż najbardziej rozwinięty bohater filmowy. Na szczęście. Ale tę kwestię zostawmy, bo za dużo wątków na raz.
Kino może najwyżej powalczyć o bycie „najwyższą formą” sztuki wizualnej. Choć pewnie i w tym byś znalazł oponentów.).
Ty ciągniesz linę w swoją stronę, ale pamiętaj, że nie mam zamiaru jej
puścić.
Nasza dyskusja do niczego nie zmierza, od początku mam wrażenie, że nie
ma sensu jej dalej ciągnąć.
Tobie się film baardzo podobał, mi się 'tylko podobał'.
Ja mam do niego swoje 'ale', ty kupujesz go takim, jakim jest.
Ty bardzo wysoko go oceniasz, ja średnio.
Tyle.
Nasze różnice nie polegają na ocenie filmu, ale na podejściu do sztuki.
Kropka.
:)
Hihihihi a Kyrtaps nie czyta książek to nie wie!;)
Z bohaterami to masz całkowitą rację, ale spór co pełniejsze, film czy książka to temat na hohohoho i jeszcze troche. Znajdzie się kupa spraw, w których każde jest lepsze od drugiego, ale to nie istotne.
Kocham jedno i drugie a klasyfikacja dziedzin sztuki jest kompletnie bezcelowa.
Martin - chciałam odpowiedzieć Kyrtapsowi, ale nie ma sensu, bo wyjąłeś mi słowa z ust :)
FUCKING AMAL
Nie rozumiem tych wszystkich zachwytów tym filmem. Strasznie oklepany, tandetny, nużący film dla nastolatek z marnym happy endem. Słabo opowiedziany wątek rozwijającej się miłości dwóch dziewcząt. Prosty, nieskomplikowany i miejscami drażniący melodramacik.
5/10
no i przyszedł czas podeprzeć się cytatem z Biblii:
"patrzą, a nie widzą ..."
a poza tym jak to jest film dla nastolatek, to Happy Together jest filmem dla homofobów ;)
Właśnie skończyłem, późno już, więc przeczytałem tylko kilka pierwszych recenzji i oczom nie wierzę...
12, 10 chryste panie! Za co? Za te irytujące, naciągane 'pseudomłodzieżowe' motywy mające nas przekonać, że film mówi o problemie ważnym, na czasie? Czułem się jakbym słuchał mojej historyczki próbującej udać jakiś młodzieżowy tekst, chce być śmieszna, czy też nie wiem jaka, ale wychodzi żałośnie.
Dlaczego ja od początku znałem zakończenie połowy scen i całego filmu też? Czyżby to był temat oklepany czy ja jestem jasnowidzem?
Problemy prawdziwie szablonowe, tak jak szufladkowa, kolorowa scenografia (mamy fana muzyki takiej, takiej srakiej pięknie poprostu w życiu bym nie wymyślił czegoś tak złożonego).
Dla mnie wszystko w tym filmie to przewidywalny naciągany oklepany banał. Niczym mnie nie zaskoczył ten film, absolutnie niczym.
Fakt że jest kilka fajnie nakręconych scenek i aktorstwem dobrym trąci, choć dialogi ograniczają nasze śliczne aktorki czasami.
Fakt, że film szybko zleciał, że spokojnie mógłbym go jutro znowu obejrzeć, bo nie przynudza jakoś, ale jakby to mój świętej pamięci dziadek powiedział, ktoś tu się zabrał do tematu "od dupy strony".
Niby jakiś tam pomysł był i można było z tego coś wycisnąć, ale wszystko dosłownie, rzeczy w stylu gadanie do siebie, pisanie do siebie. Nie jest to jak dla mnie najlepszy sposób wyrażania bohatera w utworze filmowym. To jest poprostu brak pomysłu na jego konstrukcję.
<zieeeew> ależ ja się poświęcam, zostało mi jakieś 5 godzin snu :)
film dostaje na jakieś 4,5
powiedział niemalże rówieśnik bohaterek filmu
i komu wierzyć, panie Martinie?
jak pisałem, dla mnie to obraz młodzieży rodem z MTV i Hollywood
widzę, że dla kolegi też
Otóż to
to tak jakby pan reżyser naoglądał się rzeczy w stylu "Cała Ona" "Szkoła uczuć" czy tam inne American Pie (przykto mi że znam te tytuły), na ich podstawie stworzył obraz młodzieży, który ubiera w naciągane nibyambitne piórka.
no komu wierzyć, panowie?
a może Uziemu, może Stenowi, może mnie?
To tylko potwierdza moje podejście - NIE MA OBIEKTYWNEJ OCENY FILMÓW, to (samo)oszustwo i chciejstwo. Pewne aspekty, szczególnie techniczne i logiczne można ocenić w miarę obiektywnie (ale tutaj, sorry, jakoś bardziej ufam Bergmanowi niż wam, nie obrażajcie się chłopaki), jednak ocena całościowa jest ZAWSZE SUBIEKTYWNA. A od czego może zależeć, pisałem wyżej.
ooooo prosze Was nie trzymajcie się tego Bergmana jak pzerzestraszone dzieci.
Ja mam np kilka hipotez dlaczego tak powiedział.
Stary to człowiek był już i o problemie nie zdawał sobie sprawy, co i jak wygląda to raz.
Dwa to też był stary i zaproszony na wielką galę, premierę czy kij wie co zapytany co myśli o filmie, który zrobił furorę co miał powiedzieć?
Technicznie temu filmowi nic nie można zarzucić, ale treść to jakieś żarty. Obiektywizm racja, nie istnieje prawie, ale istnieje za to przesadny subiektywizm.
mnie też wisi co ktoś o jakimś filmie mówi. ale widzę jednak jakąś nić porozumienia - że technicznie nie można nic zarzucić. jeszcze przed chwilą czytałem, że pan Lukas powinien wracać do szkoły :)
mnie tam treść w ogóle nie przeszkadzała, emocje jakich film dostarczył z dużą nawiązką spełniły oczekiwania.
do szkoły to powinien wracać scenograf i scenarzysta:D
scharakteryzuj te emocje, jeśli Ci się chce...
scenariusz to tenże sam Lukas, a scenografia jest przecież rewelacyjna?
moje wrażenia (emocje) - zastrzyk pozytywnej energii, poprawa nastroju, bardzo przyjemny seans (tak jak u Kyrtapsa - 90 minut przyjemnego gapienia się w ekran ;), "powrót" do szkoły czyli trochę sentymentalnie się zrobiło :), bardzo przystępna forma filmu - bardzo lekka, bez patosu, fajne postaci + fajne dziewczyny w rolach głównych :), bardzo kameralny klimat (film nie pretenduje wcale do bycia "wielkim" kinem, przez co jego wartość się dodatkowo podnosi)...
może i mało, ale jak dla mnie było akurat :)
Dla mnie to tu była kupa patosu i postacie nieciekawe, typowe, przekolorowane. Ale dziewczyny fajne, to fakt ;) Klimat kameralny też racja, ale w porównaniu z takim Altmanem w Gosford Parku przykładowo to jest piaskownica, choć błędów w tym nie ma.
"film nie pretenduje wcale do bycia "wielkim" kinem" osz w mordę! Ja właśnie dokładnie takie wrażenie odnosiłem przez cały seans, że ktoś mi tu chce wcisnąć do gardła pseudoambitną kupkę! Te całe cięcie, kochanie, rzucanie sranie w banie - żałosne, nie prawdziwe, nie ważne (nibyważne) typowe i takie tam inne brzydkie wyrazy!
fe :P
no widzisz, już wszystko jasne :) jak to czasem mylne wrażenie może wszystko popsuć :)
a propos GP (choć znów raczej niecelowe porównanie) to film oczywiście ma scenariusz inteligentniejszy jakby, ale z drugiej strony jest bardzo nudny, a przynajmniej przez pierwszą godzinę...
mówię o kameralnym klimacie osiągniętym raczej przez sposób filmowania a nie scenariusz.
no dobra, w każdym razie był nudny :)
a propos wielkiego kina, nie po to żeby przyrównywać, ale tytułem przykładu: z jednej strony Amal, z drugiej albo film typu Godfather III albo typu Sophie Scholl.
który ma bardziej naiwny scenariusz (oba z drugiej strony), a który pretenduje do bycia "wielkim" kinem (G III), albo wciska pseudoambitną kupę (SS).
na podsumowanie taka konkluzja - Ty uważasz, ze moja dziewiątka dla Amalu jest niezasłużona, ja to samo powiem o Twojej dziewiątce dla Idiotów :)
ale obaj mamy rację co do swoich ocen...
chyba dałem 8 Idiotom...;) to nieistotne
Ale powiem Ci tyle. Idioci nie za bardzo mi się podobali, nie powiem, że lubię ten film, że fajnie mi się go oglądało, że chętnie do niego wrócę, pod koniec już mi się ładnie ziewało, ale to dla mnie nie istotne.
Oceniam bagaż jaki film niesie, a nie to czy jest mi ten bagaż potrzebny czy nie, czy są w nim rzeczy, którymi długo będę się zabawiał.
racja, coś mi się pomyliło jak czytałem wczoraj Twoją reckę z recką kogoś innego.
Na prawdę mi opinia Bergmana wisi i powiewa.
Z resztą, na temat jego samego też mam bardzo krytyczne zdanie.
Nie uznaje go za autorytet w dziedzinie krytyki filmowej.
FUCKING AMAL
Miała być rewelacja a wyszedł prosty, lekki i przyjemny dramacik. Przez większą cześć seansu obserwujemy codzienność szwedzkiej młodzieży. Szkoła, imprezy, nuda, szkoła, imprezy.. I tak w kółko. Gdzieś tam w tle rozwija się wątek miłości dwóch dziewczyn, który jednak dość skromnie i oszczędnie został zaprezentowany. Do tego jeszcze zamknięty oklepanym happy endem. Fajny, małomiasteczkowy klimacik był, główne bohaterki wypadły przekonująco, ale to chyba wszystko.
Odwrotnie - to miał być prosty, skromny filmik (fabularny debiut rezysera), a wyszła rewelacja ;)
Do happy endu też mam zastrzeżenia, ale poza tym wszystko inne, o czym piszesz, to dla mnie akurat plusy.
No więc...przeczytałam większość Waszych recenzji i może czytałam nie te, co trzeba, ale jakoś mi się rzuciło w oczy, że przeważają albo te hurra optymistyczne albo te wręcz bardzo niepochlebne. Jak dla mnie ten film jest średni. Doceniam jego surowość w realizacji i prostotę historii, ale Agnes trąci mi współczesnym emo, nie rozumiem tej postaci, ale może dlatego, że moje relacje z rówieśnikami i rodzicami wyglądały zgoła inaczej. Bodajże Kyrptas (jeśli przekręciłam Twój nick to przeprasza, ale ja zawsze go przekręcam;])napisał, że Agnes opluwa każdy wyraz miłości ze strony rodziców. Wydało mi się to jakoś przerysowane, tym bardziej, że jej ojciec wydawał mi się naprawdę fajnym, rozumiejącym człowiekiem, a ona cały czas go odpychała, zamykała się w sobie, przyjmowała postawę "o***cie się wszyscy, ja tu cierpię, bo nikt mnie nie rozumie, bo nie mam przyjaciół, bo Elin mnie nie kocha bla bla bla". Aż mnie krew zalewała momentami. Za to Elin jestem w stanie w pewien sposób zrozumieć- pochodzi z rozbitej rodziny, jej matka całymi dniami pracuje a życie w małym miasteczku zwyczajnie ją mierzi nie dziwią mnie więc jej wydumane marzenia o byciu sławną i zwracanie na siebie (sama pochodzę z małego miasta i mam znajomych, którzy mieli podobne "ambicje"-o dziwo niektórym się udaje;P).
Teraz trzy słowa co do zakończenia- przez większość filmu moja ocena wahała się między 6 a 7, ale ostatecznie, trochę brew sobie dałam dziewiątkę. Po prostu kiedy one wyszły z toalety a cała szkoła osłupiała, tak mi się humor poprawił, że aż sama sobie się dziwię. Poprawił mi się humor, ponieważ tym jednym wyjściem z kibla wykazały się większą odwagą niż większość znanych mi homoseksualistów- publicznie przyznały się do swojej "odmienności" (a cała scena skojarzyła mi się z angielskim wyrażeniem "come out of the closet"). I chociaż nie wierzę, że im się uda, bo wydaje mi się, że Elin troszkę wmówiła sobie tę miłość, żeby jej się wreszcie nie nudziło, to choć film oglądałam wczoraj i dziś się uśmiecham jak sobie o nim pomyślę.
Tyle z mojej strony;)
Większość nastolatków w tym wieku trochę przegina, albo w stronę Elin, albo Agnes - są albo przesadnie luzackie, albo nadmiernie zamnkięte w sobie. Potem się z tego wyrasta, ale film właśnie świetne chwyta ten moment. Dlatego ja obie postacie uważam za wiarygodne.
Ale przy okazji przypomniał mi się jeszcze inny aspekt. Zwróćcie uwagę, kto tutaj tak naprawdę ma silniejszy charakter. Wbrew pozorom Agnes, pomimo zagubienia i introwertyzmu. To jednak ona bajeruje kierowcę, kiedy chcą jechać do Sztokholmu. Ona daje Elin w twarz. A przy końcu jest taka scenka w łazience, kiedy mówi z zaciętą minką: "jeśli jeszcze raz mnie podpuścisz, zabiję!" i brzmi to całkiem wiarygodnie (oczywiscie nie odnośnie zabijania, lecz ostrych konsekwencji).
postacie dojrze stereotypowe, to jeszcze zbudowane "na odwal się", za pomocą banalnych szablonowych scenek!:D
"Większość nastolatków w tym wieku trochę przegina, albo w stronę Elin, albo Agnes"- skłonna jestem się nie zgodzić, ale może wynika to z innego środowiska, w jakim dorastałam (aczkolwiek również w małym mieście).
Oprócz tego, że Agnes ma mocniejszy charakter to mimo jej introwertyzmu wydaje się też być bardziej dojrzała, świadoma siebie. Jest taka scena, w której mówi Elin, że jest ona pierwszą dziewczyną, z którą się całowała, być może pierwszą, do której "coś" poczuła a mimo to wydaje mi się, że ona od początku wiedziała, że chłopaki są raczej nie dla niej. Elin potrzebowała katalizatora w postaci Agnes, żeby sobie uświadomić, że jest lesbijką, chociaż w moim odczuciu w jej homoseksualizmie jest więcej eksperymentowania, próbowania czegoś nowego niż autentycznej "konwersji".
no ta ja też wystawiłem dziewiątkę, hurra optymistycznie wydaje mi się, że wcale nie pisałem, po prostu nie mam nic do zarzucenia :)
natomiast nie zgodzę się co do stosunków Agnes z ojcem. moim zdaniem było to zrobione przynajmniej na OK. przecież ona wcale nie lekceważyła swojego ojca, no ale jednak była introwertyczką, w dodatku z poważnym chyba problemem. więc trudno spodziewać się by tak łatwo oświadczała rodzicom, ze jest lesbijką...
Nie podoba mi się ten słabiutki film który jak zwykle ( to już tradycja ) jest wszędzie i przez wszystkich przereklamowywany.
Film bazuje na historii dwóch nastoletnich lesbijek i prawde powiedziawszy to ma być jedyną mocną stroną tego obrazu. Czy każdy film opowiadający o losach kochających inaczej musi być uznawany za wyjatkowy, piekny i niesamowity ? Nie, nie musi. Ten film jest słaby. Oglądałem go i odniosłem wrażenie, że widzę kolejny tandetny film dla nastolatków i niestety taka jest prawda. Nie widzę w tym filmie chociaż kropli geniuszu, nic. Jest to jeden z tych filmów ktore ogląda się w niedzielny poranek żeby zapomnieć o nim po południu.
Arcydzieło ? Proszę o argument.......jeżeli to jest arcydziełem to równie dobrze możemy określić wszystkie "teenage" filmy takim mianem.
Gdyby była to historia dwóch heterkoseksualistów to wtedy nikt by na ten film nie zwrócił uwagi. Przypomina mi to sukces filmów o JPII które były wysoko oceniane nie ze względu na zawartość, ale samą obecność JPII. Tu ten schemat się powiela. Homoseksualiści czy biseksualiści ciągle walczą o swoje prawa więc każdy film które pokazuje ich jako cudownych ludzi jest nazyway arcydziełem. To jest chore. Poniżej oczekiwań. Nic specjalnego.....prawdopodobnie najgorszy film w całym zestawieniu...ktoś go wybrał bo opowiada o losie kochających inaczej....nie dlatego, że jest dobry.....no bo przecież każdy film o geju czy lesbijce jest wyjątkowy.....proszę mi nie zarzucać homofobii bo ja oceniam film i zjawisko społeczne a nie moje nastawienie względem innych osób
4/10
Przepraszam o łaskawi panowie za błedy, ale pisałem szybko i w uniesieniu emocjonalnym.
Co w tym filmie jest "pieknego" ? Miłość ? Załosne.....dowolny dramat z lat 40' bije ten film na łeb i szyję swoją dramaturgią i warstwą uczuciową.