"Gangi Nowego Jorku" nie jest to największe arcydzieło pod każdym względem
jednak ma w sobie coś, co wciąga. Akcja najdłużej rozgrywa się w roku 1863.
Jest to ważna data nie tylko dla Nowego Świata. Wojna między Unią a
Konfederacją trwała i była właściwie w środku swojego rozwoju. Lincoln
organizuje wciąż nowe pobory do wojska. Mniej więcej w tym samym czasie w
Polsce wybucha Powstanie Styczniowe. Cała Europa jest w nastrojach
rewolucyjnych. Ogromne liczby emigrantów z Irlandii, w mniejszych ilościach
z Polski i Niemiec przypływają do Nowego Jorku. Film wspaniale oddaje klimat
tych czasów, dokładnie pokazując relacje między Imigrantami, a "rodowitymi"
Amerykanami. Ludzie przypływający albo są brani do wojska, albo włączają się
w najniższą grupę społeczną, której członkowie są traktowana niczym śmieci.
Bardzo dobrze widać panujący w mieście chaos i nienawiść.
Sceny krwawych walk między gangami z najbiedniejszych dzielnic pokazanego w
filmie Nowego Jorku mogą być potraktowane jako niesmaczny żart. Jednak,
kiedy przyjrzymy się dokładnie ówczesnym realiom i staramy się dowiedzieć
więcej na temat kultury, dochodzimy do wniosku, że reżyser wiedział, co
pokazuje. Okazuje się, że sytuacje ukazane w filmie nie są wcale
przesadzone. Wszędzie widać biedę i ludzi, dla których każdy dzień jest
walką o przetrwanie.
Istotną kwestię w filmie odgrywa polityka. Widać nieustanną wojnę między
mówcami, na składanie demagogicznych obietnic i głoszenie podburzających
haseł. Politycy walczą wszelkimi dostępnymi środkami o głosy "nowych"
obywateli. Oni także traktują masę ludzką jak tylko jako szansę na
rozszerzenie, lub zdobycie władzy. Widać ironiczne sceny z wyborów, gdy nad
niektórymi aż używano przemocy, by zagłosowali. Większość z nich jest
skorumpowana i nie liczy się z interesami mieszkańców miasta, a na pewno
najmniej z biedotą. Idealne ukazanie społeczeństwa Nowego Jorku tego czasu
to największa zaleta w filmie, która zafascynowała niejednego widza.
Następną sprawą poruszoną, niewątpliwie bardzo istotną, była sytuacja
Murzynów.
Stosunek większości białych do zniesienia niewolnictwa jest pokazany jako
negatywny. Każdy rozruch jest wykorzystywany do prześladowania i wieszania
czarnych. Wiadomo niestety, że te sytuacje miały miejsce. Pokazane jest
jednak, że charakter Wojny Secesyjnej był naciągany przez demagogów jako
ruch wyzwolenia Murzynów, co niewątpliwie pomogło w zwycięstwie Unii i mimo
wszystko zniosło niewolnictwo.
Gra aktorska, pomimo dobrej obsady do najwspanialszych nie należała. Osobą
zasługującą na pochwały moim zdaniem jest tylko Daniel, Day-Lewis, który
idealnie wczuł się w rolę Bila "Rzeźnika" - przywódcę gangu amerykańskich
"Rodowitych". Wstrętny charakter tej postaci, po pewnym czasie stawał się
interesujący, lub wręcz magnetyczny. Największy gwiazdor Leonardo DiCaprio
nie popisał się swoją rolą. W minimalnym stopniu wykorzystał swoje
umiejętności aktorskie. Jego postać była płytka i niespełniona, a na pewno
nie taka jak była zaplanowana w filmie. To samo tyczy się Cameron Diaz,
która nawet nie potrafiła odpowiednio zainteresować publiczności swoją
osobą.
Tło miejsc gdzie się rozgrywa akcja jest po prostu fantastyczne. Mamy
wrażenie jakby dla potrzeb filmu wybudowano cały XIX wieczny Nowy Jork.
Scenografia jest wręcz wspaniała. Nie zapomniano o panującej wówczas modzie
ubierania, która była przemieszaniem wszelkich możliwych stylów. Styl był
dokładnym odzwierciedleniem tych czasów. Domy wyglądają bardzo prawdziwie,
zapewne dopracowywano w nich każdy szczegół. Doskonale wpłynęło o na klimat
filmu.
Efekty specjalne były dość przyzwoite. Jeśli ktoś nie lubi krwawych scen
walk, to może opuścić salę kinową bardzo zniesmaczony. Jest pokazane
realistycznie okrucieństwo zamieszek i rozruchów, jak i także ich tłumienie.
Moim zdaniem dobrze to zrobiono dla samego realizmu i stworzenia
odpowiedniego nastroju, jednak pewien jestem, że wielu widzów uznało to też
za niepotrzebną przesadę.
Fabuła jest długa, ale zdaje się, że niedopracowana. Być może przyczyną
tego była konieczność skrócenia filmu o 90 minut z powodu wymagań
narzuconych przez producenta, jednak gdyby nie to, połowa widzów
przypuszczalnie zasnęłaby w trakcie seansu. Zdarzenia wokół aktorów są
często naiwne i nie oryginalne. Można łatwo przewidzieć, co się zdarzy w
następnej scenie. Jest to wielka szkoda biorąc pod uwagę, że może to dla
niektórych przekreślić wszystkie dobre strony dzieła.
Ogólnie sprawę biorąc jestem pewien, że nie jest to film słaby. Warto na
niego pójść, jeśli ktoś interesuje się historią lub lubi filmy niekoniecznie
wybitnie refleksyjne. Co prawda reżyser zadbał o symbolizm filmu i ciekawe
zakończenie, ale w całości nie reprezentuje raczej wysokiego poziomu.
Podsumowując uważam, że i tak warto było go zobaczyć.