Sam pomysł na scenariusz nie jest zły, ale wydaje się, jakby był lekko płytki. Niby wiadomo wszystko bo jest przedstawione batdzo łopatologicznie i wprost. Brak tu miejsca dla widzą na własne przemyślenia. Zastanawia mnie właściwie jak to możliwe, że bohaterowie są ze sobą mając tak skrajne podejście do rozwoju technologicznego i skrajnie różne zainteresowania. Ok, przeciwieństwa się przyciągają, ale tworzenie stałego związku na takich podwalinach wydaje się rozmyte.
W filmie przedstawione są wizję przyszłości technologicznej jako ułatwienia, ale od razu przypisana jest do nich warstwa niepokoju. Tak jak w firmie pada pytanie pracowników, czy będą już zbędni? Albo kuriozalne próbowanie świeżego owocu "jak to z drzewa?". I tą nagła przemiana bohaterki, która przechodzi na "dobrą stronę mocy".
Jakby ja sercem jestem za tą tezą, że ta technologia i ten "postęp" nas mogą wykończyć, bo żadna "kapsuła" nie zastąpi piasku pod stopami a żaden hologram szumu drzew. Ciekawie patrzyło się na te rozwiązania ale chyba zglupialabym gdyby dom do mnie gadał w losowych momentach.
No i ta końcówka mi nie leży. Bo mieli 48 h a co gdyby jednak dziecko w tym czasie się nie urodziło? Jak rozumiem bez podłączenia umarłoby. I na logikę powinni wiedzieć jak się dziecko rodzix i zrobić to chociaż na podłodze, na łóżku, ale nie na jakimś twardym blacie- ale tu już ok, może się czepiam. No i wizja utopijna, zrobili po swojemu tylko co dalej? Rozumiem, że film pokazywał ze nie ma ucieczki od życia z technologią, a przynajmniej nie na zawsze..
I nie umiem sobie wyobrazić zrezygnowania z prawdziwej ciąży, te feministyczne bełkoty o unikaniu rozstępów i mdłości, nie łykam tego.
Plus za Ckarke bo ona to fajnie ograła, widać było jakieś emocje i zagubienie. Ale zabrakło mi miejsca dla siebie, za batdzo wprost.