Geneza planety małp

Rise of the Planet of the Apes
2011
7,0 117 tys. ocen
7,0 10 1 116712
6,7 43 krytyków
Geneza planety małp
powrót do forum filmu Geneza planety małp

Nie!

ocenił(a) film na 8

Zwiastuny filmowe mają to do siebie, że bardzo często bywają zwodnicze. Tak już niestety jest. Wynika to po
części z zadania, które spełniają, a jest nim nic innego jak zachęcanie widzów do obejrzenia danej produkcji. Nie
ważne jakim kosztem to osiągną, ważne by gdy nadejdzie dzień premiery, ludzie pobiegli do kin obejrzeć
konkretny film. Stąd też zwykle horrory w trailerach wyglądają na dużo straszniejsze, komedie są zdecydowanie
bardziej zabawne, a filmy akcji i blockbustery bardziej wybuchowe i efektowne. Wszystko po to byśmy zachwyceni
krótką, bo zwykle mniej niż trzyminutową reklamówką, zdecydowali się zostawić kilkanaście złotych w kasach kin.
Często bywa również, że im gorszy film, tym lepszy jest zwiastun go reklamujący. Czasami zdarzają się jednak
sytuacje odwrotne, gdy naprawdę porządna produkcja nie jest reklamowana wystarczająco dobrze, a
przynajmniej nie tak, jak na to zasługuje. I tak jest akurat w przypadku "Genezy planety małp", która oględnie
powiedziawszy nie miała zbyt dobrych zwiastunów, a sam film jest o dziwo naprawdę dobry.

"Rise of the Planet of the Apes" to szybki, świetnie poprowadzony blockbuster, który trzyma w napięciu od
początku do samego końca. Od pierwszych scen rozgrywających się z dala od wielkich metropolii wciąga w swój
świat, hipnotyzuje, wbija w fotel. Udaje mu się w przekonujący sposób przedstawić to, co w założeniach, na
papierze, w materiałach promocyjnych, wydawało się śmieszne i niemożliwe do ukazania: sposób w jaki małpy
się zbuntują przeciwko ludziom. Oczywiście trzeba przed seansem pamiętać, że zgodnie z tytułem ten film jest
tylko wstępem, rozpoczęciem tego co się stanie później. Wytłumaczeniem co, jak i dlaczego? I znów sprawdza
się banalna zasada, że najprostsze pomysły bywają najciekawsze i z reguły najlepsze. Twórcy bardzo sprytnie
wyjaśniają jak mógłby wyglądać początek powstania planety małp, od czego zaczęłaby się zmiana, jak by do niej
doszło. Najciekawsze w tym wszystkim jest jednak to, że tak naprawdę nie chodzi tu o żadne przejęcie władzy, a
o… wolność. Po prostu. Dalszą część tej historii będziemy pewnie mogli oglądać w kolejnych filmach o planecie
małp, a odrobinę tego co nas czeka, możemy zobaczyć już w czasie napisów końcowych tego filmu.

Najbardziej zaskakujące jest w tej produkcji to, kto jest jej głównym bohaterem. Nie jest nim wcale naukowiec
Will Rodman (taki sobie James Franco), który stara się opracować lek odnawiający połączenia nerwowe w
mózgu, ani także jego chory na Alzheimera ojciec (fantastyczny John Lithgow). Najważniejszą postacią w tym
filmie jest... małpa. Caesar, który od maleńkości rośnie pod okiem naukowca, uczy się błyskawicznie, robiąc z
każdym miesiącem gigantyczne postępy. Rozumie i potrafi się porozumiewać na migi. Z wiekiem zaczyna
poznawać świat ludzi i ich prawdziwe intencje. I choć może brzmieć to śmiesznie z wiekiem zaczyna się
zastanawiać do którego ze światów należy: tego z którego pochodzi, czy tego w którym mieszka? Kim tak
naprawdę jest. I tu rozpoczyna się dramat tej postaci, bo z czasem coraz bardziej miota się on między jednym a
drugim. W tym miejscu należą się gigantyczne brawa dla twórców efektów specjalnych, bo bez nich nie byłoby
tego filmu. Performance Capture to niesamowita technologia, która niesie ze sobą niezwykłe możliwości. To ona
jest prawdziwą rewolucją w efektach specjalnych, a nie nudna zabawka jaką jest niewygodny trójwymiar, którego
twórcy całe szczęście nam tutaj oszczędzili. Efekty w tym filmie są niesamowicie realne, małpy wyglądają jak
żywe. Ich oczy, czyli to co zawsze sprawiało tyle trudności w przedstawieniu, wyglądają jak prawdziwe. Mają w
sobie tą rozumną głębię. Coś niezwykłego.

Poza fantastycznymi kreacjami człekokształtnych, film ten już przesadnie nie epatuje efektami specjalnymi. To
kolejny w tym roku blockbuster, w którym twórcom zdecydowanie bardziej zależy na opowiadaniu ciekawej,
wciągającej i zapadającej w pamięci historii, niż na czarowaniu pustymi scenami akcji, ładnymi ale nudnymi
wybuchami, czy innymi świecidełkami, które miałyby tuszować brak nawet najprostszej, w miarę logicznej fabuły.
Efekty są tu jedynie narzędziem umożliwiającym opowiedzenie tej historii, nie podstawą tej produkcji. Właśnie
dzięki temu ten obraz wyszedł tak dobrze, jest tak interesujący i wciągający. Od początku czuć w jakim kierunku
dąży ta opowieść, od początku wiadomo, że skończy się źle i bohaterowie nic nie mogą na tym poradzić. Historia
pędzi jak kula śniegowa, z początku malutka, gdy zacznie się rozpędzać nie będzie możliwości powrotu, nie
będzie można jej już zatrzymać. A przyglądanie się jej rozwojowi jest naprawdę interesujące. Zaskakujące, że
ludzie którzy stali za tą produkcją jak dotąd nie mieli wielkiego doświadczenia w tego typu obrazach. Bo ani
reżyser Rupert Wyatt niczym specjalnym się dotychczas nie wyróżnił czy to na polu małych, czy tym bardziej
wielkich produkcji, ani scenarzyści, którzy jak dotąd popełnili zaledwie trzy skrypty.

Szkoda tylko trochę, że film ten chwilami jest opowiadany zbyt skrótowo. Czuć to szczególnie na początku seansu,
gdy przeskakujemy między kolejnymi scenami, oddalonymi od siebie w filmowej rzeczywistości nawet o kilka lat.
Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się odrobinę wydłużyć tej części, trochę bardziej spojrzeć na tę historię oczami
ludzi. Dać odrobinę więcej czasu na pokazanie się aktorom, czy to ojcu głównego ludzkiego bohatera, czy
naukowcom, których intencje początkowo były dobre. Mam wrażenie, że wtedy historia ta byłaby jeszcze bardziej
dramatyczna, niosła ze sobą jeszcze więcej emocji. Niestety również niektóre postaci drugoplanowe są za
bardzo przerysowane, naszkicowane bardzo grubą, koślawą kreską (jak chociażby sąsiedzi czy chłopak w
ośrodku dla małp), co odbiera realizmu tej opowieści. Również pod koniec seansu film ten znów za bardzo
skraca pewne wydarzenia. Twórcy zbyt upraszczają pewne sceny, na przykład w czasie walk na moście, gdy raz
znajdujemy się w jednym miejscu, potem w następnym i tak przeskakujemy co chwila, trochę bez ładu i składu z
miejsca na miejsce. Całe szczęście tą nadmierną skrótowość udaje się trochę zamaskować dzięki fantastycznej
muzyce. Jest ona porywająca, idealnie pasuje do obrazu, fantastycznie go przyspiesza i stara się łączyć zbyt
oddzielone sceny.

8,5/10

P.S. Ciekawe czemu w filmie nie pojawiła się scena, widoczna na międzynarodowym trailerze, w której James
Franco odjeżdża samochodem sprzed ośrodka, a za nim widać całkiem potężny wybuch?