Okej. Obejrzałam i co dalej.
W porównaniu z poprzednim Ghost Riderem podobało mi się obniżenie poziomu "jestem taki
biedny" i "przytulcie płonącą czaszkę". Cage cudnie sobie poradził i jakoś przyzwyczaiłam się
do jego twarzy jako Blaze'a.
Jeśli chodzi o twarze - zmiana aktora grającego Mephisto/Roarke. Serio, Peter Fonda pasował
do tej roli jak ulał a tu zamiast złowrogiego starszego dżentelmena który mógłby nas spopielić
jednym spojrzeniem otrzymujemy... jakiegoś otyłego businessmana który raczej mija się z
wyobrażeniem Mephisto. I klnie. Wielkiii minus za przeklinanie.
I jeśli już się trzymamy komiksów to niemal cały film byłam przekonana że chłopiec ma na imię
Daimon. Serio, Daimon Hellstrom naprawdę mógłby być ślicznie wrzucony do tego filmu.
Radocha jaka by była...
Idris Elba i początkowy Anthony Head na początku - no i pięknie. Początek, właśnie. Początek
trzymał się kupy ale film niestety pod sam koniec odrzucił wszystko co to ciekawe i otrzymaliśmy serio lipne zakończenie - takie wrzucone nawet nie trochę na siłę.
Film miał swoje momenty - scena z Koparką Śmierci (tak to nazywam, bo jakżeby inaczej?)
oraz z zabawą motorami na drodze zmusiły mnie do postawienia ciut wyższej oceny. No i
wizualny Ghost Rider...
Ale niestety. Film z przykrością porównuję do Zmierzchu (książki.) - ładnie napisane, lekko się
czyta ale fabuła paskudna, do wyrzucenia.
Ciut szkoda bo uważam że Ghost Rider ma jednak filmowy potencjał.
Z większością się zgadzam. Mi bardzo podobały się także efekty specjalne. Nawet ktoś zrobił ciekawą kompilację (czy jak to nazwać) na YT,
http://www.youtube.com/watch?v=u1_fySPatxE